Amerykański reżyser Michael Mann, twórca takich ponadczasowych hitów jak Ostatni Mohikanin czy Gorączka, zrobił sobie 8-letnią przerwę od kina (w międzyczasie zaserwował nam bardzo ciekawy serial Tokyo Vice). Jak sam powiedział w jednym z wywiadów – szukał odpowiedniej historii. Trochę mu to zajęło, ale w końcu ją znalazł. Postanowił opowiedzieć o trzech miesiącach z życia Enza Ferrariego, włoskiego kierowcy wyścigowego oraz założyciela wytwórni samochodów wyścigowych i sportowych. Mamy rok 1957. Enzo Ferrari (Adam Driver) jest człowiekiem znanym w środowisku motoryzacyjnym. Jego samochody biorą udział w licznych wyścigach. Choć ludzie wciąż zamawiają auta w jego fabryce, marka zaczyna tracić blask. Nie kojarzy się już ze zwycięstwem, splendorem, szybkością. Enzo chce więc postawić wszystko na jedną kartę – wyścig Mille Miglia. Jeśli jego team go wygra, to firma znów wróci na szczyt, ale jeśli zajmie choćby drugie miejsce, to imperium, które budował wraz z żoną Laurą (Penélope Cruz), rozpadnie się jak domek kart przy drobnym przeciągu. Krótko mówiąc – stracą wszystko. Jak już wspominałem, scenariusz, za który odpowiada Troy Kennedy Martin, skupia się wyłącznie na trzymiesięcznym wycinku z życia Enza. Ma to sens, ponieważ Ferrari nie jest zwykłą biografią. Ten film opowiada jedynie o wydarzeniu zwrotnym w życiu bohatera i jego rodziny. Traf chciał, że problemy małżeńskie mężczyzny pokryły się z okresem, gdy firma zaczęła podupadać. Obserwujemy więc człowieka, który desperacko stara się poskładać swoje życie. Enzo nie jest oczywiście bez winy. Po śmierci syna zdystansował się od swojej żony i nie potrafił znaleźć z nią wspólnego języka. Ból po utracie dziecka był tak duży, że jedyne, co w sobie widzieli, to trauma i cierpienie. Do tego doszły jeszcze niewypowiedziane na głos pretensje. Jak się później dowiadujemy, postępów choroby nie dało się zatrzymać, ale pogrążeni w rozpaczy rodzice i tak obwiniali się za niepowodzenia i wbijali do głowy nierealne scenariusze, co można było jeszcze zrobić. Enzo przed tym bólem uciekł w ramiona innej kobiety, a Laura została z tym wszystkim sama. Jednak oboje nie byli w stanie od siebie odejść. Starali się tworzyć rodzinę, choć była ona tylko iluzją. Walka o przetrwanie firmy zamienia się więc w wyrzucanie z siebie wzajemnych pretensji. Jako że mówimy o Włochach, bohater jest przekonany, że spuścizna, jaką jest marka Ferrari, to coś szczególnego i nie może ona ucierpieć przez prywatne problemy. W tle oczywiście jest emocjonujący wyścig Mille Miglia, w którym Enzo wystawia swoich najlepszych kierowców i jednego żółtodzioba. Podoba mi się to, w jaki sposób scenarzysta i reżyser pokazują rozmowy Ferrariego z zawodnikami. Wymaga on od nich największego poświęcenia. Wygranej lub śmierci. Chce widzieć pot, krew i łzy na torze – żadnej kalkulacji czy strachu. Liczy się tylko zwycięstwo. Takie podejście udziela się reszcie. Sekwencji wyścigów nie ma w tym filmie za wiele, ale jak już się pojawiają, to wzbudzają emocje. Zwłaszcza że Mann nas nie oszczędza. Jeśli dochodzi od wypadku, to kamera nie ucieka od detali. Widzimy latające ciała i krew. Reżyser jest bardzo brutalny, jeśli chodzi o te fragmenty – zostawia widza w mocnym szoku. I powiem szczerze, część z tych obrazów zostanie z nami na długo. Bardzo długo. Trudno jest wymazać je z pamięci. Postawienie na Adama Drivera było bardzo dobrą decyzją. Aktor przechodzi tutaj pełną metamorfozę. Zostaje postarzony, ale nie aż tak bardzo, by to widzowi przeszkadzało. Kruczoczarne włosy zastąpiono siwizną, co dodało bohaterowi szlachetności. Driver gra też bardzo oszczędnie. Jest powściągliwy jak na Włocha, czego nie można powiedzieć o partnerującej mu Penelope Cruz, która jest wulkanem energii. Aktorka pokazuje temperament i złość przechodzącą czasem w furię, ale nigdy nie popada w parodię. Sceny pomiędzy nią a Driverem są nacechowane mocną dawką emocji, które udzielają się widzowi. Rozumiem ich relację i dylematy. Mówiąc szczerze, trudno w tym konflikcie wybrać jedną ze stron. Podobnie trudno wybrać kobietę, z którą Enzo powinien spędzić resztę życia. Czy przez wzgląd na wspólną traumę i poczucie obustronnej winy powinien tkwić w toksycznym związku z Laurą? A może powinien dać sobie szansę na szczęście i rozpocząć wszystko od nowa u boku kochanki Liny (Shailene Woodley)? To wbrew pozorom wcale nie jest taki oczywisty wybór.
fot. materiały prasowe
+7 więcej
W  filmie Ferrari widzimy także, jak Patrick Dempsey z całych sił stara się zerwać z wizerunkiem przystojnego doktora z serialu Chirurdzy. W końcu wybiera coraz śmielsze i ambitniejsze projekty filmowe. Rola kierowcy Piero Taruffiego może nie jest jakaś wielka, ale przyciąga uwagę i na pewno przybliża aktora do upragnionego celu, jakim jest wyjście z pewnej szuflady. Nowa produkcja Michaela Manna udowadnia, że reżyser (mimo 80 lat na karku) wciąż potrafi opowiadać ciekawe historie i nie popada w rutynę podczas tworzenia filmów. Cały czas szuka nowych tematów. I za to go szanuję! Oczywiście mamy tutaj kilka scen, które wydają się przeciągnięte lub niepotrzebne – mają one na celu podbicie dramatu osobistego głównego bohatera. Wyhamowują trochę akcję, ale też nie na tyle, by widz zaczął wiercić się z nudów na fotelu. Ferrari może nie przypadnie do gustu wszystkim widzom (na pewno nie tym, którzy będą w nim szukali opowieści o wyścigach i adrenalinie), bo to historia o dramacie człowieka walczącego z  codziennością. Mnie ta produkcja urzekła i wzbudziła we mnie pewne emocje. A jedna scena na długo zostanie w mojej pamięci. Mam nadzieję, że na następny projekt Manna nie będę musiał czekać kolejnych ośmiu lat.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj