O ile jeszcze premiera stwarzała pozory i próbowała dać do zrozumienia, że nowa seria The Following będzie co najmniej przyzwoita, tak w drugim odcinku czar prysnął. Drugi sezon serialu z Kevinem Baconem to ponownie zlepek nieudanych, głupich wątków, w którym karykaturalne postacie morderców zupełnie nie współgrają z otoczeniem. Czasem zastanawiam się, po co i dlaczego tak znani aktorzy jak Kevin Bacon i James Purefoy zdecydowali się zagrać w tak przeciętnej scenariuszowo produkcji. Cały problem The Following polega na tym, że seriali o brutalnych mordercach i zbrodniach jest teraz mnóstwo, jednak poważną tematykę i odpowiedni klimat da się wytworzyć niemal wyłącznie w serialach kablowych. Na tle tamtych produkcji The Following to wydmuszka.
O tym, że Joe Carroll żyje, wiemy nie od dziś. Według założeń scenarzystów cały serial opiera się na skomplikowanej relacji Hardy’ego i Carrolla, czyli "tego dobrego" obrywającego w każdym odcinku oraz "tego złego", który nawet z ukrycia święci triumfy. Podobno w drugiej serii ma się to zmienić, ale obecnie nic na to nie wskazuje. Najbardziej poszukiwany morderca w USA oficjalnie nie żyje, a nieoficjalnie - prowadzi spokojne życie z siostrą z dala od swoich wyznawców. Trudno jednak oczekiwać, by taki stan utrzymywał się dłużej niż przez dwa-trzy odcinki, skoro cała dynamika The Following będzie na tym kuleć. Na razie uśmiech politowania na twarzy budzą sceny z pastorem i siostrzenicą Carrolla, która pomaga mu w kontakcie ze światem zewnętrznym.
[video-browser playlist="635071" suggest=""]
Po obejrzeniu dwóch odcinków wyraźnie czuć, że scenarzyści The Following zupełnie nie mają pomysłu na drugą serię - mało tego, nie próbują w żaden sposób swojej produkcji odświeżyć. W zeszłym roku większość obsady została wybita, a w drugiej serii brakujące luki wypełniono niczym niewyróżniającymi się bohaterami, do tego niektórzy z nich są przerażająco irytujący. Jeśli ktoś z Was oglądał Homeland, to doskonale poznał Sama Underwooda. Już w produkcji Showtime chłopak drażnił widza swoim zachowaniem, aktorstwem i mimiką. W The Following jest jeszcze gorzej, bo jakiś "inteligentny" scenarzysta wpadł na pomysł, by Underwood wcielał się w braci bliźniaków. Sceny z ich udziałem to parodia. Wystarczy przypomnieć sobie podobne, brutalne morderstwo zaprezentowane w Hannibalu, które ociekało przejmującym klimatem, powagą i zaszczuciem. Oba seriale emitowane są w telewizji ogólnodostępnej, ale tylko Bryan Fuller potrafił zrobić to odpowiednio i nawiązać do tego, co oglądamy w stacjach kablowych.
The Following to serial dobitnie pokazujący, jaka przepaść pod względem poziomu dzieli poważne seriale dramatyczne emitowane w telewizji ogólnodostępnej i w stacjach kablowych. W produkcji stacji FOX Kevin Williamson i tak pozwala sobie na tyle, ile może, i epatuje brutalnością. To jednak wciąż zbyt mało, by całą historię traktować poważnie. Spotkałem się z opiniami, że The Following to dla widzów guilty pleasure, ale w przypadku tego serialu trudno mi pisać o jakiejkolwiek przyjemności. Jest tak jak rok temu albo jeszcze gorzej.