Festiwal głupoty trwa
Mimo krytyki dziennikarzy przyzwoita oglądalność pierwszego sezonu The Following pozwoliła stacji FOX zamówić drugi sezon. Okazuje się, że było to niepotrzebne (wiedzieliśmy o tym już w maju), bo produkcja powtarza błędy z zeszłego roku, a historia sprawia wrażenie pisanej dla idiotów.
Mimo krytyki dziennikarzy przyzwoita oglądalność pierwszego sezonu The Following pozwoliła stacji FOX zamówić drugi sezon. Okazuje się, że było to niepotrzebne (wiedzieliśmy o tym już w maju), bo produkcja powtarza błędy z zeszłego roku, a historia sprawia wrażenie pisanej dla idiotów.
O ile jeszcze premiera stwarzała pozory i próbowała dać do zrozumienia, że nowa seria The Following będzie co najmniej przyzwoita, tak w drugim odcinku czar prysnął. Drugi sezon serialu z Kevinem Baconem to ponownie zlepek nieudanych, głupich wątków, w którym karykaturalne postacie morderców zupełnie nie współgrają z otoczeniem. Czasem zastanawiam się, po co i dlaczego tak znani aktorzy jak Kevin Bacon i James Purefoy zdecydowali się zagrać w tak przeciętnej scenariuszowo produkcji. Cały problem The Following polega na tym, że seriali o brutalnych mordercach i zbrodniach jest teraz mnóstwo, jednak poważną tematykę i odpowiedni klimat da się wytworzyć niemal wyłącznie w serialach kablowych. Na tle tamtych produkcji The Following to wydmuszka.
O tym, że Joe Carroll żyje, wiemy nie od dziś. Według założeń scenarzystów cały serial opiera się na skomplikowanej relacji Hardy’ego i Carrolla, czyli "tego dobrego" obrywającego w każdym odcinku oraz "tego złego", który nawet z ukrycia święci triumfy. Podobno w drugiej serii ma się to zmienić, ale obecnie nic na to nie wskazuje. Najbardziej poszukiwany morderca w USA oficjalnie nie żyje, a nieoficjalnie - prowadzi spokojne życie z siostrą z dala od swoich wyznawców. Trudno jednak oczekiwać, by taki stan utrzymywał się dłużej niż przez dwa-trzy odcinki, skoro cała dynamika The Following będzie na tym kuleć. Na razie uśmiech politowania na twarzy budzą sceny z pastorem i siostrzenicą Carrolla, która pomaga mu w kontakcie ze światem zewnętrznym.
[video-browser playlist="635071" suggest=""]
Po obejrzeniu dwóch odcinków wyraźnie czuć, że scenarzyści The Following zupełnie nie mają pomysłu na drugą serię - mało tego, nie próbują w żaden sposób swojej produkcji odświeżyć. W zeszłym roku większość obsady została wybita, a w drugiej serii brakujące luki wypełniono niczym niewyróżniającymi się bohaterami, do tego niektórzy z nich są przerażająco irytujący. Jeśli ktoś z Was oglądał Homeland, to doskonale poznał Sama Underwooda. Już w produkcji Showtime chłopak drażnił widza swoim zachowaniem, aktorstwem i mimiką. W The Following jest jeszcze gorzej, bo jakiś "inteligentny" scenarzysta wpadł na pomysł, by Underwood wcielał się w braci bliźniaków. Sceny z ich udziałem to parodia. Wystarczy przypomnieć sobie podobne, brutalne morderstwo zaprezentowane w Hannibalu, które ociekało przejmującym klimatem, powagą i zaszczuciem. Oba seriale emitowane są w telewizji ogólnodostępnej, ale tylko Bryan Fuller potrafił zrobić to odpowiednio i nawiązać do tego, co oglądamy w stacjach kablowych.
The Following to serial dobitnie pokazujący, jaka przepaść pod względem poziomu dzieli poważne seriale dramatyczne emitowane w telewizji ogólnodostępnej i w stacjach kablowych. W produkcji stacji FOX Kevin Williamson i tak pozwala sobie na tyle, ile może, i epatuje brutalnością. To jednak wciąż zbyt mało, by całą historię traktować poważnie. Spotkałem się z opiniami, że The Following to dla widzów guilty pleasure, ale w przypadku tego serialu trudno mi pisać o jakiejkolwiek przyjemności. Jest tak jak rok temu albo jeszcze gorzej.
Poznaj recenzenta
Marcin RączkaDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat