Figurant w reżyserii Roberta Glińskiego jest interesującym filmem o czasach PRL, bo nie powtarza tego, co widzieliśmy w setkach innych produkcji. Nie mamy jasno rozłożonych pionków na planszy, podzielonych na tych dobrych i tych złych. Umieszczenie w centrum historii pracownika SB z obsesją na punkcie inwigilowania Karola Wojtyły sprawia, że opowieść fascynuje. Pokazuje różne granice moralności i – co chyba jest najważniejsze – członka SB jako człowieka, a nie zło wcielone. Bohater jest na swój sposób ciekawą osobowością. Z jednej strony to mistrz manipulacji, który nie cofnie się przed niczym, z drugiej – kochający mąż, ojciec i przyjaciel. Ogląda się go z niesłabnącym zainteresowaniem. Gliński podchodzi do tego filmu trochę jak dokumentalista. Czarnobiały styl zdjęć perfekcyjnie komponuje się z archiwalnymi ujęciami. Nadal da się rozróżnić, co jest fikcyjne, a co prawdziwe, ale to nie ma znaczenia. Pod kątem wizualnym zachowana jest pewna iluzja, a wrzucanie bohatera w centrum różnych prawdziwych wydarzeń pozwala spojrzeć na nie z innej perspektywy. Jest to spójne wizualnie i konsekwentnie budowane aż do samego końca.
fot. TVP
Co ważne, Gliński wchodzi głęboko w moralne aspekty opowieści, ale nie ocenia. Główny bohater, agent SB grany przez Mateusza Więcławka, jest przykładem, który pokazuje, jak tacy ludzie byli wewnętrznie niszczeni. Obserwujemy jego przemianę, która następuje stopniowo. Nie ma tu skrajności, krytyki ani przesady. Jest za to skrupulatnie budowany obraz człowieka pozbawionego moralności. Obraz – dodajmy – który z czasem staje się przerażający, gdy kolejne decyzje (zwłaszcza te w domu rodzinnym) przekraczają granice dobra. Czy to oznacza, że reżyser mówi: SB to zło? I nic z tego nie wynika? Wydaje się, że nie, bo dzięki relacji bohatera z żoną i dzieckiem w końcu dostajemy pełną charakterystykę tego człowieka. Człowieka, który w pewnym momencie mocno się zagubił. Doskonała kreacja Więcławka pozwala we wszystko uwierzyć. Aktor wygląda jak żywcem wyjęty z tamtych czasów. W wielu momentach błyszczy i sprawia, że historia jego bohatera ma jakieś znaczenie i śledzimy ją z zainteresowaniem. I to nawet gdy jego kolejne decyzje wzbudzają w nas coraz większą niechęć. Dobrze z nim współgra Marianna Zydek – tworzy poruszający obraz kobiety w strasznym, toksycznym związku. Karol Wojtyła, czyli przyszły papież, nie jest tu główną postacią. Nie jest to ani jego biografia, ani jego historia. Bohater jest jedynie celem, który wprowadza w ruch trybiki poszczególnych wydarzeń – tą obsesją, która napędza głównego bohatera. Na Wojtyłę patrzymy z perspektywy SB. Niewiele o nim wiedzą, dlatego inwigilacja postępuje. Za wszelką cenę chcą na niego coś znaleźć, by mieć kartę przetargową w ręku. Ostatecznie jednak dostajemy jedynie powierzchowny obraz duchownego – i dobrze, bo dzięki temu historia głównego bohatera ma więcej sensu. A ta dość ogólna posągowość księdza pasuje do tego, jak był postrzegany przez SB w tamtych czasach i jakim był dla nich problemem. Figurant pozytywnie zaskakuje. W Polsce tematyka czasów PRL i złego SB była wałkowana na wszelkie sposoby i w końcu dostajemy coś innego – z pomysłem, charakterem i bardziej ludzkim obliczem zła, w które łatwiej uwierzyć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj