"Finding Carter" zaczęło 2. sezon w wysokim tempie i teraz złapało zadyszkę. Odcinek 3. jeszcze trzymał dobry poziom, ale 4. to już wyraźne potknięcie. Wypadek przy pracy? Oby, bo do tej pory serial nie szedł po linii najmniejszego oporu.
Co jeszcze kryje Lori? To pytanie stanowi motor napędowy drugiej serii, ale na razie nie otrzymaliśmy kolejnych wskazówek. Zamiast tego obserwujemy stan relacji na linii Carter-Lori i jest to jedna z mocnych stron. Emocjonalna więź, jaką nastolatka wytworzyła z porywaczką, nie jest łatwa do zerwania. Nie uda się wiecznie ignorować telefonów i tak po prostu zapomnieć. To wewnętrzne rozdarcie - między chęcią pomocy a świadomością kłamstw i manipulacji – jest wiarygodnie sportretowane. Nie wiadomo, co ostatecznie będzie chciała osiągnąć Lori, a choć nie wydaje się mentalnie zrównoważona, to jednak jej rzekoma choroba psychiczna jest kłamstwem i sposobem na uniknięcie więzienia.
Jasny punkt omawianych epizodów stanowi również Grant. Najmłodszy członek rodziny nie jest pierwszoplanową postacią, ale tym razem dostaje więcej czasu ekranowego. Obserwowanie dramatu z jego perspektywy to ciekawe rozwiązanie. To być może na nim najbardziej odbijają się wszystkie negatywne uczucia, jest marginalizowany, a wbrew młodemu wiekowi dobrze wie, co się dzieje. Kapitalne są jego przewrotne, kąśliwe, ale trafne i zabawne komentarze – jak ocena garnituru czy też asystentki ojca.
Dalej nie jest już jednak tak kolorowo. Rozwija się postać Taylor, której próby wyjścia z cienia Carter rozciągają się nawet do aplikacji na uczelnię, ale pozostałe, hedonistyczne wybory motywowane są już tylko rozstaniem z Maxem. Flirt z kelnerem, znaczne ilości alkoholu, a w końcu też kierowane zazdrością zbliżenie z Ofem to działania oklepane, schematyczne. Wydawało się, że Max i Taylor są już bliscy pogodzenia, w teorii pasują do siebie idealnie, tymczasem uczuciem do dziewczyny zapałał Ofe. Czy naprawdę trójkąt miłosny to jest to, czego teraz produkcja potrzebuje?
[video-browser playlist="687641" suggest=""]
Czwarty epizod to na dobrą sprawę zlepek klisz i rozwiązań wyciągniętych z kapelusza. Zaczyna się od nalotu FBI na dom Bird, który nijak ma się do głównej historii. Owszem, jej rodzice już wcześniej wypadli podejrzanie, a na dziewczynie przyjemnie jest zawiesić oko, ale jest tutaj cała rzesza ciekawszych bohaterów. Następnie, niemal znikąd i po kilku latach nieobecności, pojawia się były partner Lori, Allan. Carter ledwie go kojarzy, ale bez wahania zgadza się na spotkanie. Tymczasem separacja Davida i Elizabeth otwiera drzwi na nowe/stare romanse – wraca Kyle i pojawia się Hillary, wcześniej niewidziana koleżanka z pracy Davida, która wyraźnie czyni mu awanse. Potencjalny flirt nauczyciela z asystentką to sztampa wśród sztamp.
Wystarczyły też cztery odcinki, aby Carter zeszła się ponownie z Crashem. To tylko i aż namiętny pocałunek, ale wątek odkupienia, dojrzewania chłopaka i rodzącej się przyjaźni z Maxem jest świetnie prowadzony i mam nadzieję, że scenarzystom nie braknie nagle cierpliwości. Te wszystkie wspomniane tu wydarzenia bazują jednak na uproszczeniach i schematach – tak jakby nagle twórcy postanowili obrać drogę na skróty.
Czytaj również: Daniel Cerone wciąż wierzy w 2. sezon „Constantine”
A może to tylko wypadek przy pracy lub etap większego planu? "
Finding Carter" to ciągle przyjemny w odbiorze i niegłupi dramat młodzieżowy, ale nie może zacząć powtarzać ogranych rozwiązań. Romanse i trójkąty miłosne już były - i to wielokrotnie. Talent twórców i stacji MTV ujawni się w tym, czy utrzymają świeże spojrzenie na nietypowe rodzinne relacje i czy będą potrafili sensownie zamknąć historię bez niepotrzebnego wydłużania.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h