Kate i Tully poznały się, gdy ta druga została zmuszona do zamieszkania ze swoją nierozsądną hipisowską matką na ulicy Świetlików. Choć dziewczęta różniło wszystko, szybko stały się dla siebie najlepszymi przyjaciółkami, razem zmierzającymi w nowy świat. Pokonały razem klęski, świętowały sukcesy, nawet wspólne zauroczenie jednym mężczyzną nie zniszczyło ich przyjaźni. Jednak w przyszłości staje się coś, co podzieli je obie na zawsze… Firefly Lane to adaptacja powieści o tym samym tytule, opowiadająca o historii dwóch przyjaciółek. Z tego, co wyczytałam, historia była tam opowiedziana w sposób linearny, tutaj jednak twórcy zdecydowali się pójść drogą uwielbianego Tacy jesteśmy, burząc zupełnie chronologię wydarzeń. Rozumiem, że dzięki temu chcieli, aby historia była o wiele ciekawsza, jednak nie wiem, czy to było potrzebne, bo w sumie cała opowieść niosła się sama i nie było dla mnie w żadnym wątku nudniejszych momentów. Choć zdaję sobie sprawę, że mogłoby to spowodować, iż rzadziej byśmy widzieli na ekranie nasze główne gwiazdy, czyli Sarah Chalke i Katherine Heigl. Ich wzajemna chemia, a także gra dużo daje całej produkcji, która jest niestety w wielu aspektach już przemieloną na wszystkie strony, stereotypową historią. Mamy dwie przyjaciółki, różniące się od siebie wszystkim – jedna z nich to rozwodząca się gospodyni domowa, druga bizneswoman, która nie miała czasu ani na małżeństwo, ani na dzieci. Jedna jest niezadbana i od nowa odkrywa swoją kobiecość, druga może mieć tylu partnerów seksualnych, ile by sobie mogła tylko wymarzyć. To wszystko gdzieś już było i nikt nie proponuje odświeżenia tych schematów postaci. Tak więc im głębiej zajrzymy w charaktery naszych bohaterek, tym lepiej widzimy, jak jednowymiarowymi postaciami są. Jednak aktorki grają je dobrze, wprowadzając dużą naturalność do tych ról. Łatwo uwierzyć, że Chalke i Heigl są przyjaciółkami, a tym bardziej, że te rzeczy, które je dzielą… w końcu je poróżniły. Kwestią odróżniającą obie bohaterki od typowych innych bohaterek tego typu jest to, że naprawdę można zrozumieć, czemu się zaprzyjaźniły na początku. Często bohaterowie są łączeni na zasadzie przeciwieństw charakterów, szkoda tylko, że przez to nie zawsze wiemy, czemu w ogóle się ze sobą zakumplowali. Tu od początku wydawało mi się to wiarygodne . Zresztą, jest to pokazane na ekranie – podczas gdy Tully pokochała stabilność i empatię Kate, Kate mogła czuć się pewniej zaopiekowana przez energiczną Tully. Trochę gorzej wypada zaś cała bliska relacja rodziny Kate z Tully. Rozumiem, że za młodu spędzały u niej dużo czasu, ale nie pokazano tworzenia się między nimi relacji. Zwłaszcza to widać w przypadku brata Kate, który wydaje się być bliższy z przyjaciółką siostry niż samą siostrą. I wytłumaczenie tego tylko tym, że Tully pierwsza wiedziała o jego sekrecie, jest trochę kiepskim wyjaśnieniem. Sama historia w gruncie rzeczy nie opowiada nic, czego nie znamy. Jednak jakoś prowadzenie samej fabuły, magia całego serialu powoduje, że to działa. Również cały wątek, którego się obawiałam, czyli zauroczenie tym samym mężczyzną – późniejszym mężem Kate – jest pokazany tak, że wydawało mi się to w sumie oczywiste i naturalne? Dziwnie mi tak pisać, ale naprawdę tak było. Rozumiałam, co ich wszystkich może do siebie przyciągać, i widziałam, że ma to sens. Także przez dziesięć odcinków obserwujemy tę sympatyczną historię, choć są również rzeczy, które śmieszą i irytują. Z całą sympatią dla Chalke i Heigl, ale danie im ról dwudziestolatek nie było najlepszym pomysłem. Zwłaszcza że graficy niezbyt się postarali. Twarze kobiet często wyglądały tak, jakby nałożyły sobie za dużo filtrów na Instagramie. Również pokazywanie przez cały sezon „wielkiej tajemnicy” było bardzo nietrafionym pomysłem. Po pierwsze, skoro tak sugerowali, że to Tully nie żyje, mieliśmy stu procentową pewność, że będzie inaczej. Jednak to jest jeszcze do przełknięcia. Tylko dlaczego twórcy zdecydowali, że nie wyjawią nam wielkiej tajemnicy, czyli powodu, dla którego dwie przyjaciółki się skłóciły? Szkoda, bo odkrycie tego zostawiłoby widzów z ogromnym zaciekawieniem (dlaczego tak się stało? Co będzie dalej?), a nie z niesmakiem, że obejrzeli w sumie dziesięć odcinków… po nic. Firefly Lane można polecić każdemu, kto uwielbia seriale typu Tacy jesteśmy, Virgin River i podobne. Na pewno każdy widz spędzi miło nad nim czas. Są pewne rzeczy irytujące, jednak produkcja jest dobrze poprowadzona dzięki fantastycznym aktorkom i umiejętności wykorzystywania wątków. Mam nadzieję, że Firefly Lane dostanie drugi sezon, bo z chęcią do tego ich świata wrócę.    
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj