Czy to w serialu stacji CW, czy w wielu komiksach o przygodach Flasha i nie tylko, gdy tylko pojawia się Grodd, wywołuje u fanów szybsze bicie serca. Czy porównywalne emocje można odczuć podczas lektury Inwazji Goryli?
Grodd pojawił się już w poprzednim tomie, spinając klamrą fabularną mało emocjonującą wojenkę głównego bohatera z Łotrami. Całą społeczność goryli ciekawie wpisano w mającą kluczowy wpływ na rzeczywistość koncepcję mocy prędkości, co poskutkowało końcowym cliffhangerem w The Flash, Vol. 2- oto armia potężnych małp bezpardonowo zaatakowała Central City i to podczas dramatycznej kulminacji pojedynku Barry'ego Alllena z tytułowymi przeciwnikami. Tym samym, dla Flasha inwazja okazała się jednocześnie ratunkiem - zamiast zebrać porządne baty od Łotrów, nasz bohater staje ramię w ramię ze złoczyńcami w obronie atakowanego miasta.
Miarą wartości komiksowego albumu jest to, ile z niego pamiętamy po dłuższym czasie od lektury. Z potyczki z Łotrami w zasadzie pamięta sią niewiele - bardziej zostaje w głowie ów cliffhanger z atakującymi (a właściwie spadającymi z nieba) małpami. Obawiam się, że w przypadku The Flash, Vol. 3: Gorilla Warfare może zadziałać taki sam mechanizm. Pięć zeszytów składających się na tę historię nie proponuje żadnej rewolucji, emocje wywołuje średnie, ale przynajmniej narracja jest tu płynniejsza niż w poprzednim tomie, co w efekcie budzi ciekawość co do finału obserwowanego konfliktu. Dostajemy trochę pogłębiających opowieść retrospekcji, w których znakomicie sprawdza się zespół grafików, nadając rysunkom ton pastelowej lekkości i tajemniczości. W kluczowym momencie, trochę jak asa z rękawa, twórcy wyciągają jedną ważną postać, której Flash będzie zarazem dużo zawdzięczał. W fabułę wplecione są jeszcze losy wciąż pozostającej wewnątrz mocy prędkości Iris West i raczej chwilowo mało absorbujące, choć być może istotne dla przyszłych wydarzeń perypetie jej brata, Daniela. Zaś cała zawierucha kończy się w stylu, do jakiego przyzwyczaiły nas już historie superbohaterskie z Nowego DC. Można ją skwitować adekwatnym chyba tu określeniem - było, minęło.
Na całe szczęście, mimo tradycyjnej superbohaterskiej łupaniny, Inwazja Goryli wyróżnia się na plus konstrukcją, dzięki czemu nie mamy wrażenia fabularnego galimatiasu. Wszystko jest tu sprawnie zaplanowane, a najwięcej radości sprawia z pewnością Grodd, będący najwyrazistszą postacią komiksu, synonimem niepowstrzymanego żywiołu. To Grodd bez ściemy, bezlitośnie realizujący zamysł odebrania Flashowi jego mocy, święcie przekonany o tym, że to właśnie jemu najbardziej należą się profity płynące z władania mocą prędkości. Bez litości przeprowadza po kolei swój plan i, myśląc u jego udaremnieniu, Flash wraz Łotrami będą musieli naprawdę mocno się postarać. Mimo wszystko, chyba łatwo domyślić się jak skończy się ta historia, prawda?
Na deser dostajemy całkiem niezłe dwa zeszyty, w których na pierwszy plan wychodzi Trickster (w młodszej wersji niż ten odtwarzany w serialu przez Marka Hamilla) oraz... Barry Allen. Tak, nie Flash, tylko po prostu Barry, który trapiony nagłą utratą mocy, będzie musiał udowodnić, czy podczas kolejnych poważnych problemów jest w stanie sobie poradzić bez superbohaterskich zdolności. Wyszło to nawet ciekawie, ale i tak dla czytelnika bardziej interesujące będą intrygujące wstawki z niedalekiej i chyba dramatycznej przyszłości, w której pojawia się godny Flasha przeciwnik.
O co dokładnie chodzi, przekonamy się dopiero w kolejnym tomie, zatytułowanym Cofnąć czas, z atrakcyjnie prezentującą się okładką. Pytanie tylko, czy rzeczywiście czekać będziemy na niego z taką niecierpliwością? Obawiam się, że jednak nie. Seria Nowego DC o Flashu, o której chodziły słuchy, że jest jedną z najlepszych, wpisuje się w schemat niezłych czytadeł i nic więcej. Trochę szkoda, bo pierwszy tom, ciekawie operujący zagadnieniem genezy mocy prędkości, zapowiadał historię wybijającą się mocno ponad przeciętność, potem jednak twórcy obniżyli loty. Ale kto wie, być może ów wątek zostanie pociągnięty w dalszej części opowieści i zostaniemy pozytywnie zaskoczeni? Oby - taki bohater jak Flash przecież jak najbardziej na to zasługuje. A na razie, na osłodę mamy przecież Grodda. To w dużym stopniu dzięki niemu Inwazja Goryli momentami nabiera fabularnych rumieńców i z pewnością nie można poświęconego na jej lekturę czasu uznać za bezpowrotnie stracony.