Fabuła najnowszego epizodu skupia się na próbie powstrzymania przez Team Flash Yorkina, który potrafi zamienić w pył wszystko, czego dotknie. Taki rodzaj mocy sprawia, że nasi bohaterowie muszą stanąć przed nie lada wyzwaniem. W dodatku okazuje się, że Yorkin otrzymał swe moce od Doctora Alchemy i za cel obrał sobie policjantów, którzy złapali go we Flashpoincie. Oznacza to, że na liście potencjalnych ofiar antagonisty znajduje się też Joe West. W międzyczasie Barry trenuje Wally’ego, aby ten stał się jeszcze szybszy. A lekcja pierwsza to przechodzenie przez ciała stałe. Główny zarzut, jaki mam w stosunku do tego odcinka, to sposób, w jaki postrzegany jest w fabule całego serialu Kid Flash. Chłopak jest na razie na ekranie pokazywany jako mniej rozgarnięty pomocnik Flasha, który może zyskuje większe znaczenie, ale nadal wiele mu brakuje do bycia wielkim superbohaterem. Jednak nie wiedzieć czemu w jednej ze scen odcinka zostaje uznany przez córkę Cecile za największego sprawiedliwego w mieście, któremu Central City głównie zawdzięcza swoje bezpieczeństwo. Przy okazji nawet nie wspomina o tym, że to Flash od dwóch lat bronił mieszkańców przed siłami zła. Jest to ewidentna kpina z dotychczasowego dorobku serialu i całej jego narracyjnej otoczki. Kid Flash dwa razy wykonał dobrze swoją robotę i nagle staje się herosem numer jeden. Taki skrót fabularny, jaki został tutaj wykorzystany jest strasznie słaby i odbiera też po części zasługi Flasha, czyli głównego bohatera serialu. Ciekawy natomiast był dla mnie główny czarny charakter odcinka. Yorkin może nie jest antagonistą z wielkim planem podbicia świata i armią sługusów, ale jego prywatna wendetta wobec policjantów z CCPD jest interesującą historią do wykorzystania w odcinku. Oczywiście jako opowieść na pojedynczy odcinek, ponieważ w większej liczbie epizodów pewnie by się nie sprawdziła. Bardzo dobrze ta historia została spleciona z powracającym wątkiem konsekwencji wydarzenia Flashpoint. Yorkin ze swoją rządzą zemsty, w dodatku jako część większej całości, jaką jest alternatywna linia czasowa, działa nadspodziewanie dobrze na ekranie. Sprawnie zawiązywana jest także z odcinka na odcinek relacja pomiędzy Caitlin i Julianem, czyli bądź co bądź byłymi (a może jeszcze przyszłymi) czarnymi charakterami serii. Ich specyficzna interakcja oparta na starciu ambicji, dziwnych przejawach zaufania zdaje egzamin i ogląda się to z ciekawością. Nie wiem jak Wy, ale ja chętnie zobaczyłbym, jak powracają i łączą siły Doctor Alchemy i Killer Frost. Od pewnego czasu produkcja o Szkarłatnym Sprinterze powiela ten sam błąd, co bardzo dobitnie widać w dwunastym odcinku. Mianowicie chodzi mi o zbytnie popadanie w pewien rodzaj melodramatyzmu. Jak na serial o superbohaterze znajdziemy w nich wiele rozterek głównych bohaterów, jednak nie takich, które mają pogłębić ich profil psychologicznych, a takich, których nie powstydziłyby się polskie serialowe tasiemce i produkcje młodzieżowe. Patetyczne, podniosłe dialogi w wykonaniu Barry’ego i spółki czasami sprawiają wrażenie tak do bólu mdłych, że całość popada w rodzaj autoparodii. Najlepszym przykładem jest rozmowa Barry’ego i Iris na końcu odcinka, która nic nie wnosi, a jest przesłodzona w każdym aspekcie. ‌The Flash w tym sezonie cierpi na zdecydowany brak stałego, utrzymującego się z odcinka na odcinek poziomu, co pokazuje doskonale najnowszy epizod. Miejmy nadzieję, że sytuacja zmieni się, gdy do serialu na dobre powróci Savitar. A może już niedługo Grodd i jego małpy zmienią oblicze serialu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj