Twórcy długo kazali czekać na to, aż widzowie naprawdę z zainteresowaniem będą wyczekiwać kolejnych odcinków Flasha i Arrow. Jak wiemy, ostatni sezon przygód Olivera Queena był sentymentalną podróżą po miejscach z jego przeszłości, dającymi okazję do wielu spotkań z bohaterami, których dłużej lub krócej nie widzieliśmy na ekranie. We Flashu akurat z takiego zabiegu zrezygnowano na rzecz aktualnych wydarzeń w Star City, a przecież działo się wiele. Poprzedni epizod w końcu zostawił nas z Dark Flashem i niejako rozbitym/zdruzgotanym Team Flash, nie do końca wiedzącym, jak sobie poradzić w nowej sytuacji. No ale co to za lider, który ot tak by porzucił swoich przyjaciół bez próby podania na tacy choć kilku maleńkich wskazówek? Barry, który ma przecież odegrać kluczową rolę w kryzysie na nieskończonych ziemiach, przeszedł na ciemną stronę mocy. Właściwie to ciemna moc weszła w niego, przez co był niejako marionetką w rękach Puppetmastera, czyli Bloodworka. Pominę estetyczną kwestię tego, jak Flash prezentował się jako Dark Flash (a wtrącę! Średnio na jeża – jak mówi klient do fryzjera po strzyżeniu), skupiając się nad konsekwencjami takiego przebiegu wydarzeń. Namaszczony na nowego lidera Cisco trochę w akcie desperacji, a trochę z poczucia odpowiedzialności, niczym rozwydrzona nastolatka próbuje spiąć wszystkie równania i powstrzymać Bloodworka, ratując przy tym swojego przyjaciela. Wychodzi to dość średnio, bo urządzenie (jak zawsze nietestowane nigdy wcześniej, ale też nigdy wcześniej nikomu to nie przeszkadzało) zupełnie egzaminu, przez co niemal wszyscy są w czarnej... krwi. Iris tradycyjnie robi wszystko, aby słowem mówionym, esencją swojego jestestwa i miłości do Barry'ego... zginąć. I w scenie, kiedy staje twarzą w twarz z Dark Flashem człowiek aż się modlił, aby jednak irytująca Iris West-Allen zginęła z rozedrganej ręki swojego męża. To byłby dopiero twist fabularny, który zjednoczyłby tak fanów, jak i antyfanów tego serialu. Ot takie „puszczenie” oczka twórców w stronę widzów, bo przecież idzie kryzys, wszyscy mogą zginąć, więc czemu nie dać drobnego przedsmaku? Bo to oczywiście jest Flash i Arrowerse, a tu nikt nie ginie, co najwyżej jest wyrzucany poza główną linię fabularną (vide Felicity Smoak w Arrow).
fot. Katie Yu/The CW
+2 więcej
Niemniej dość głupie i naiwne działania Cisco i Iris mają jeden nieoczekiwany plus, na który bohaterowie wpadli po dłuższym czasie, a widzowie niemal od razu. Kilka słów/wskazówek Dark Flasha, przez którego przebijał się właściwy, oryginalny Flash, dzięki którym Team Flash wpadł na to, jak pokonać Bloodworka. Nieoczekiwanie główną rolę w tym miała do odegrania Allegra Garcia panująca nad promieniami UV, które były kluczem do uratowania naszych bohaterów i całego miasta opętanego przez złą krew upuszczoną przez dr. Ramseya Rosso. Stąd jeden wybuch energii uratował całe miasto i Barry'ego, który już niemal samodzielnie mógł rozprawić się z głównym przeciwnikiem. Dodam przeciwnikiem, który po nieoczekiwanym przeobrażeniu w pierwszym momencie przypominał mutanta z gry Resident Evil 3. Na szczęście to było tylko chwilowe wrażenie, choć trzeba przyznać, że i tak prezentował się dość efektownie, jak na ten serial. W tym wszystkim najbardziej irytujące były sceny z Cecile i Kamillą. Jasne, miały swoje momenty niczym z horroru, ale to był taki przerywnik – zapchajdziura do wypełnienia czasu antenowego. Ważniejsza scena była niemal na samym końcu – rozmowa rodziny, która przeżyła ze sobą wiele trudnych, ale i pięknych chwil, a która stoi właśnie u progu wydarzenia zmieniającego w ich życiu wszystko. Było emocjonalnie, choć nie tak wzruszająco, jak chcieliby twórcy. Niemniej ta wspólna część, wspólny „finał” bohaterów Flasha i Arrow była potrzebna, w końcu przecież kryzys właśnie się rozpoczął, a po nim nic już przecież nie będzie takie same. A przynajmniej na to liczą fani Arrowerse.  
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj