Flash powraca z nowym sezonem, aby dokończyć pewne wątki z poprzedniej odsłony. Oceniam epizod.
W nowym odcinku
Flasha twórcy kontynuują nakreślone w poprzednim sezonie wątki, które nie mogły zostać dokończone z powodu problemów produkcyjnych związanych z pandemią. I rzeczywiście jak na jeden z epizodów, które miały kończyć 6. serię, ten wnosi kilka ciekawych twistów fabularnych, które popychają akcję do przodu - muszę przyznać, prezentują się całkiem nieźle. Jednak oprócz interesujących elementów fabuły związanych z głównych wątkiem historii pojawiają się również takie, które nie wnoszą niczego do fabuły i po prostu służą jako zapychacz, aby osiągnąć ten przyjęty dla serialu minutowy limit odcinka.
Takim wątkiem jest choćby ten dotyczący Top, antagonistki, która została schwytana przez Flasha po jednej z potyczek z Evą. Służy on tylko do wprowadzenia aspektu związanego z samolotem Black Hole, uratowanego przez Flasha już po wytworzeniu Speed Force. Jednak spokojnie można było tę scenę zaprezentować za pomocą czegoś innego, choćby samej Evy, która za wiele nie miała do roboty w tym odcinku. I właśnie wydaje mi się, że za dużo czasu twórcy poświęcili na ukazanie scen z Top, która była całkowicie niepotrzebna w tym epizodzie i służyła raczej do tego, aby Cecile i Joe mieli jakiś wątek. Natomiast trochę na drugi plan usunęli postać Evy, która ma o wiele większy potencjał i jak na główną antagonistkę na ten moment nie ma prawie nic do roboty na ekranie. Gdyby nie interesująca scena wprowadzająca cliffhanger z tym, że Eva jest odbiciem prawdziwej Evy, która zginęła, to właściwie postać McCulloch była sprowadzona do roli trzecioplanowej, co raczej nie powinno się zdarzyć.
Natomiast podobał mi się wątek związany z poszukiwaniem przez Barry'go, Nasha i spółkę sposobu na wytworzenie sztucznej Speed Force. Przede wszystkim twórcy zawarli w nim kilka elementów reprezentujących różne gatunki. Mamy zatem trochę komedii, gdy Barry zostaje "opętany" przez różne świadomości Wellsów. Swoją drogą
Grant Gustin, który gra Allena bardzo dobrze poradził sobie z tym aktorskim zadaniem, szczególnie, gdy musiał wcielić się w Sherloque'a Wellsa, czyli najbardziej komediową wersję Wellsów. Mamy również swoisty dramat rodzinny, bo członkowie Team Flash tworzą taką specyficzną familię, ale przede wszystkim dlatego, że sprawnie zarysowano tę relację Nasha z Allegrą i Barrym. To wszystko okraszone motywem sci fi i oczywiście elementami produkcji superbohaterskiej. I ten koktajl w tym wątku działał sprawnie przez cały odcinek. Chociaż nie ukrywam, że pod koniec, gdy musieliśmy pożegnać Nasha, który poświęcił się dla drużyny, to wszystko stało się trochę za bardzo podniosłe. Trudno bowiem emocjonalnie podejść na poważnie do sceny pożegnania w serialu, gdy cały czas ktoś ożywa lub powraca w niewyjaśnionych okolicznościach, a twórcy przesadnie pompatycznie podeszli do tego pożegnania. Jednak nie zmienia to faktu, że wątek był udany.
Nie mogłem się przekonać do aspektu fabuły dotyczącego Iris w Mirrorverse. Koncepcja była ciekawa, aby bohaterka zmierzyła się ze swoimi demonami z różnych etapów serialu. Mogło z tego wyjść coś naprawdę dobrego. Jednak koniec końców plan twórców został zrealizowany połowicznie. Mam wrażenie, że trochę twórcy nie mieli pomysłu, jak wykorzystać tę koncepcję, a trzeba było coś wrzucić do odcinka, aby kontynuować wątek Iris. I niestety to zmaganie się z demonami jest takim po prostu okiem puszczonym do fanów, a nie popycha zbytnio kwestii bohaterki do przodu. Jedynie końcówka i krótka konfrontacja z Evą, która odrobinę naprowadziła Iris na dobrą drogę, nakreśliła nowy kierunek dla tego elementu fabuły.
Premierowy odcinek 7. sezonu
Flasha wprowadza kilka ciekawych elementów, jednak twórcy nie wykorzystują w pełni potencjału niektórych z nich. Trochę więcej tu niepotrzebnych kwestii niż tych popychających akcję do przodu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h