Nowy epizod serialu Flash dokończył wątki, na których zamknięcie nie pozwoliła pandemia. Zatem najnowszy odcinek tak naprawdę powinien być finałem poprzedniej odsłony. W nim Team Flash staje do ostatecznej walki z Evą. I niestety muszę przyznać, że jak na epizod, który kończy jej wątek, to twórcy nie za bardzo się postarali. Eva przez praktycznie cały odcinek snuje się po ekranie i wypowiada jakieś podniosłe teksty o nowym świecie, nad którym będzie panowała ze swoją armią klonów. Jednak scenarzystom za bardzo umknęła ta głębia, jaka kryje się za postacią antagonistki, jej patrzenie na świat, syndrom boga. I dlatego wątek Evy został mocno ograniczony w tym epizodzie i za bardzo spłycony. Tak naprawdę McCulloch została ściągnięta do roli prostego czarnego charakteru, który chce po prostu zapanować nad światem. A był tu potencjał na więcej, który odezwał się w finałowych scenach odcinka, gdy Eva pokazała swoją drugą twarz i zdecydowała się odejść do Mirrorverse i stworzyć nowy, dobry świat. Szkoda, że scenarzyści postawili na złożoność tej postaci dopiero na samym końcu. Sam wątek związany z wymianą wszystkich ludzi w Central City na ich klony z Mirrorverse był bardzo ciekawy na papierze i po trochu w samym odcinku. Twórcy postawili na motyw à la Inwazja porywaczy ciał i na odrobinę horroru w produkcji, co mogło się sprawdzić. I w niektórych momentach to działało. Szkoda, że scenarzyści nie potrafili w pełni wykorzystać mocy drzemiącej w tym temacie. Tak naprawdę twórcy ograniczyli się z tym wątkiem do sceny z fałszywą policjantką i fałszywą Cecile oraz stworzeniem pewnej atmosfery chaosu na ulicach Central City. Jednak można było z tego wycisnąć zdecydowanie więcej, pobawić się tym elementem grozy związanym z porywaniem mieszkańców. Niestety tak się nie stało i wątek, który mógł dać wiele dobrego dla tego odcinka i historii został ograniczony do zaledwie kilku mało znaczących scen. 
The CW
Nie podobała mi się postać Barry'ego w tym odcinku. W poprzednich twórcy potrafili zrobić z nim coś ciekawego, wtłaczając w niego osobowości Wellsów czy przenosząc go na stronę zła. Jednak w tym wypadku wybrano najgorszy możliwy aspekt, czyli użalającego się nad sobą i smutnego głównego bohatera. Przez zdecydowaną większość odcinka snuje się przybity na ekranie, co jeszcze twórcy podbijają taką aurą pompatyczności związaną z Iris i wyrzutami sumienia Allena. To wszystko miało podbić emocjonalną stawkę w wątku herosa, jednak sprawiło tylko, że był on bezbarwny w tym epizodzie. Dopiero pod koniec, gdy połączono go z pełnym składem Team Flash, to jakoś prezentował się w kolektywie. Jeśli chodzi o Team Flash, twórcy postanowili przywrócić do życia oryginalnego Harrisona Wellsa. I niestety, ale był on najnudniejszą wersją tej postaci, całkowicie pozbawioną charyzmy. Właściwie nie był on potrzebny w tym odcinku. Team Flash poradziłby sobie spokojnie bez niego. Ponowne wprowadzenie tego bohatera nie miało sensu i nie wniosło absolutnie nic do historii. Raczej traktuje go jako puszczenie oka do fanów niż jakiś pełnoprawny występ. Podobnie sprawa ma się z "Ralphem", bo pomysł twórców na jego wykorzystanie w odcinku był kuriozalny. Ukazanie Dibny'ego z rozpuszczonym obliczem, aby nie pokazywać twarzy aktora, było niepotrzebne. Spokojnie można było w ogóle zrezygnować z tego bohatera w odcinku, bo i tak twórcy ograniczyli go do cameo. Jednak trzeba było jakoś wytłumaczyć fakt, że ta postać już się nie pojawi. Nowy odcinek serialu Flash przede wszystkim marnuje spory potencjał, który drzemał w pewnych wątkach, szczególnie tym związanym z Evą i jej planem. Szkoda, bo mógłby to być naprawdę dobry epizod, jednak koniec końców wyszedł średniak. Ode mnie 4/10. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj