Finałowy odcinek serialu Flash to koniec drugiej produkcji, która była fundamentem Arrowverse od The CW. Oceniam epizod.
Flash w finałowym odcinku ma spore problemy. Zacznijmy od kwestii antagonisty (a raczej antagonistów). Eddie jako awatar Negative Speed Force pełni funkcję zapychacza czasu ekranowego, a nie pełnoprawnego złoczyńcy. Po prostu w finale musiała pojawić się jakaś postać, która robiłaby za czarny charakter. To był więc dobry moment na to, aby przywrócić Eddiego do życia. Cobalt Blue w jego wykonaniu wpisuje się w obszerną galerię łotrów, którzy wylatują z pamięci w chwili zakończenia odcinka. Podczas seansu miałem poczucie zażenowania przez poziom napisania postaci. Nie czułem, że bohater ten może stanowić prawdziwe zagrożenie dla Team Flash. A najbardziej chciało mi się śmiać, gdy doszło do sceny, w której Eddie niczym Lord Sith używa pioruna jak miecza świetlnego. Dobra inspiracja, ale nic nie wniosła. Szkoda, bo w Cobalt Blue był spory potencjał. Jednak twórcy nie mieli już czasu, aby rozwinąć jego wątek.
To samo tyczy się reszty złoczyńców, których Eddie sprowadził z niebytu. Chodzi oczywiście o głównych złych poprzednich sezonów: Reverse-Flasha, Zooma, Savitara i Godspeeda. To miało jedynie wpleść pewną sentymentalną nutkę do finałowego epizodu, bo tak naprawdę antagoniści do niczego się nie przydali. Stali się workami treningowymi dla poszczególnych członków Team Flash. Szczerze? Spodziewałem się o wiele bardziej ekscytującego starcia z czarnymi charakterami. Miałem nadzieję, że potyczka ta zyska bardziej epicki wymiar. To był słaby wystrzał z rozmokniętej petardy, a nie potężna eksplozja rozrywki. Walka Team Flash z Cobalt Blue i jego zespołem łotrów to jedno z najnudniejszych starć, jakie widziałem w telewizji w ostatnich latach. Zero ciekawych rozwiązań, które trzymałyby w napięciu. A sekwencja, w której złoczyńcy spotykają się po raz pierwszy, tak raziła cringe'em i złym scenopisarstwem, że uszy krwawiły.
Jednak największy problem finałowego odcinka
Flasha to kompletny brak emocji i serca! Nawet takie sekwencje jak narodziny Nory czy oświadczyny Joe nie wzbudziły we mnie zupełnie nic – ani wzruszenia, ani zażenowania. Sceny, które miały nieść jakiś ładunek emocjonalny, były mi obojętne. A to chyba najgorsze, co może przytrafić się historii. Być może wynika to z tego, że twórcy nie potrafili zbalansować mroku z bardziej pozytywnymi scenami. Pierwsza część odcinka jest bowiem pełna patosu, a druga lukru, od którego może zemdlić. Takie przechodzenie ze skrajności w skrajność nigdy nie służy produkcji, a finałowy epizod
Flasha stanowi tego doskonały przykład. Szkoda, bo liczyłem na o wiele lepsze pożegnanie z produkcją, która przecież rozpoczęła swój bieg w telewizji bardzo dobrze.
To nie znaczy, że w finałowym odcinku nie było kilku ciekawych momentów. Można pochwalić scenę z powrotem Caitlin do Team Flash. To chyba jedyna sekwencja w całym epizodzie, która wzbudziła we mnie jakieś emocje. Bardzo się ucieszyłem, że wróciła jedna z lepiej napisanych postaci. Ponadto obecność Nory można określić dobrym, niewymuszonym comic reliefem. Bohaterka wprowadziła odrobinę humoru – i chwała jej za to! Interesującym zabiegiem była ostatnia scena, gdy Barry wysłał w niebo błyskawicę, która wybiera trzy osoby. To może być zapowiedź jakiegoś spin-offu. Zatem moja ciekawość została rozbudzona, ale na razie tylko tyle.
Finałowy odcinek serialu
Flash nie spełnił moich wymagań. Był przeraźliwie nudny i pozbawiony emocji. Szkoda, bo warto było pożegnać ten serial – dobry w pierwszych sezonach! – z jakimkolwiek sercem. Jednak tak się nie stało.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h