Flora jest samotną matką, która mierzy się z trudnym okresem w życiu – głównie za sprawą swojego nastoletniego syna, który wkracza w etap buntu i sprawia szereg problemów. Agresywny charakter chłopaka i niecierpliwość matki tworzą mieszankę wybuchową, trudną do okiełznania na kilku metrach kwadratowych mieszkania socjalnego. Nie lepiej jest w kwestii związków i pracy, co prowadzi Florę do zastanowienia się nad tą boleśnie rutynową rzeczywistością. By wprowadzić choć trochę porządku i harmonii do swojego życia, kobieta wpada na pomysł nauki gry na gitarze. Choć początkowo pchają ją ku temu raczej niskie pobudki, szybko okazuje się, że nowe zajęcie całkowicie ją pochłania. Zajęcia prowadzi sympatyczny (i przystojny!) Jeff, z którym Flora natychmiast nawiązuje nić porozumienia. W tym irlandzkim komediodramacie występują: Eve HewsonJoseph Gordon-Levitt, Orén Kinlan i Jack Reynor. Reżyserem jest John Carney (Młodzi przebojowi, Zacznijmy od nowa). Od samego początku można mieć wrażenie obcowania z kinem niszowym – obraz jest surowy, a świat przedstawiony boleśnie realistyczny, co jest wielkim plusem tej produkcji i bardzo przyciąga do ekranu już od pierwszych minut. Technicznie też jest znakomicie. W związku z tym, że cała historia opisana jest wokół szeroko rozumianej muzyki, większości scen towarzyszy dobra ścieżka dźwiękowa. W dodatku bardzo różnorodna – od muzyki akustycznej, poprzez rockowe ballady, aż po techno i taneczną. Produkcja wręcz tętni dźwiękami, z czym do pary idą też kolory – całość tworzy bardzo wyrazisty, przykuwający oko obraz, na który patrzy się z przyjemnością. Jednak to by było na tyle, jeśli chodzi o mocne strony tej produkcji. Nie mija bowiem połowa seansu, a całość zaczyna wyraźnie przypominać typową amerykańską komedię romantyczną (i to momentami szytą naprawdę grubymi nićmi). Ani się obejrzymy, a film staje się cukierkowy i dość naiwny, co bardzo mi się gryzie z pierwszym aktem tej produkcji. Drzemał w nim bowiem duży potencjał, który szybko zostaje przygaszony dość oczywistymi banałami. Sam pomysł na zbudowanie miłosnej relacji online jest sporym wyzwaniem – i nie jestem pewna, czy tutaj to zadziałało. Między Hewson a Gordonem-Levittem nie czuć szczególnej chemii, a ich lekcje muzyki przeradzają się w głęboką więź emocjonalną szybciej, niż jest to dopuszczalne logicznie. O ile sama Flora od początku jest nam przedstawiana jako bohaterka bardzo charyzmatyczna i niepokorna, o tyle filmowy Jeff sprawia wrażenie… bezbarwnego. Jego rola ogranicza się do grania ładnych ballad na gitarze i uśmiechania się do kamerki w laptopie. Twórcy próbują przypisać mu parę głębszych cech, przez co Jeff wspomina o trudnej relacji rodzinnej czy alkoholizmie, jednak za sprawą tego, że obserwujemy go głównie przez ekran komputera, żaden problem nie wybrzmiewa autentycznie. Inaczej jest w przypadku Flory i jej syna, których codzienność w pochmurnym Dublinie możemy obserwować na własne oczy. Zestawienie tak ludzkich, mocno stąpających po ziemi postaci z bajkowym grajkiem z odległego LA to moim zdaniem połączenie dość egzotyczne, przez co film traci trochę powagi. Jednakże, mimo dziwności scenariusza i banalizacji głównego bohatera męskiego, pozostała część obsady spisuje się świetnie, tworząc postaci pełnokrwiste – Hewson jest w swojej roli fenomenalna. Jej Flora to bohaterka nieobliczalna, zaskakująca i (wbrew pozorom i aktualnej sytuacji życiowej) totalnie wyzwolona, co aktorka znakomicie oddaje na ekranie. Zestawienie jej z nastoletnim synem Maxem sprawia, że z ekranu lecą iskry. Ten duet świetnie się uzupełnia, pokazując trudną relację matki i dziecka, bez zbędnej cenzury i słodzenia. Z drugiego planu wspiera ich także Reynor w roli ojca chłopaka. Choć aktor ma rolę raczej epizodyczną, wraz z Florą i Maxem wyraźnie stanowi rodzinną całość. Faktu, że tacy bohaterowie kończą w tak polukrowanej opowieści, nie da się nazwać inaczej niż... niewykorzystanym potencjałem. Flora i syn to produkcja intrygująca i wyrazista, aczkolwiek niepozbawiona wad. Coś, co zapowiadało się na mocną, surową opowieść o życiu na marginesie społeczeństwa czy trudnej relacji rodzica i dziecka, w przedziwny sposób staje się cukierkową amerykańską komedią romantyczną, w której zwycięża dobro i spełniają się marzenia. Być może dzięki temu całość staje się bardziej przystępna czy uniwersalna, jednak dla mnie działa to raczej na niekorzyść, bo od pierwszych minut spodziewałam się czegoś zupełnie innego. Nie można jednak odmówić produkcji oryginalności i pewnego rodzaju świeżości. A to finalnie sprawia, że film wyróżnia się i pozostaje w pamięci na dłużej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj