Forever na samym początku przypomina amerykańskie komedie niezależne, czyli tzw. indie. Mamy więc parę, która się poznaje, zakochuje i są razem przez lata. Szybko obserwujemy, jak pierwszy żar miłości mija i wkrada się rutyna. W dużej mierze jest to wina nudnego Oscara, który lubi swoją codzienność i nie dba o potrzymanie tego ognia, który wykuł jego relację z June. To właśnie kobieta jest najbardziej zmęczona ciągle tym samym, bez krzty nowości i złamania schematu codzienności. To ma zmienić się, gdy decydują się jechać na urlop na narty, zamiast do domku nad jeziorem. Na pierwszy rzut oka jest to mocny komediodramat o życiu. Po prostu. Twórcy w mądry i naprawdę sprawnie zrobiony sposób kształtują nam wiarygodną parę, której relacja, codzienne rozmowy i kłótnie stają się pobudką do pewne analizy społecznej. Co tak naprawdę buduje długotrwały związek? Każdy aspekt problemu, jaki pojawia się w tej relacji, jest poddany wnikliwej argumentacji, dzięki czemu z czasem zaczynamy rozumieć perspektywę Oscara oraz June. Wiemy, że racja stoi po trochu po obu stronach. Problemem w recenzowaniu Forever jest jednak to, że ten serial opowiada o czymś kompletnie innym. W drugim odcinku twórcy wprowadzają tak gruby zwrot akcji, że całe postrzeganie historii zmienia się o 180 stopni. Dlatego zdecydowałem się na recenzowanie bez spoilerów, bo w tym przypadku niespodzianka, jaką nas scenarzyści raczą, działa niesamowicie na korzystny odbiór serialu. Bez tego twistu byłaby to historia tylko o tym, o czym napisałem na początku. Z nim wszystko nabiera zupełnie innego klimatu, wyrazu i sensu. Całość staje się podróżą w analizę relacji międzyludzkich na uniwersalnym poziomie. Wszystko za sprawą tego "nieznanego" dla bohaterów miejsca, które poznajemy w 2. odcinku, a które ma swoje określone zasady, ciekawie wprowadzane pomysły oraz intrygujące rozwiązania fabularne. I tak naprawdę do końca nie wiadomo, czym to miejsce tak naprawdę jest. Wiem jednak jedno: dawno żaden zwrot akcji na początku serialu nie zmienił oblicza produkcji w tak znaczącym stopniu. Chyba można to w jakimś stopniu porównać do tego, co zrobił finał pierwszego sezonu The Good Place. Amazon reklamuje Forever jako serial komediowy. Jednak więcej tu soczystego, ludzkiego dramatu niż humoru. Więcej emocji, łez niż śmiechu. To jest naprawdę rzecz z sercem miejscu, która w pewnych momentach jest w stanie poruszyć. Szczególnie jeden odcinek skupiony w pełni na bohaterach pobocznych. To właśnie tutaj bryluje Maya Rudolph, którą wielu zna właśnie z głupkowatych amerykańskich komedii, a która pod względem dramatycznym i aktorskim jest w stanie zaimponować. Jest zupełnie inna, niż we wcześniejszych jej produkcjach. Całkowicie wychodzi ze schematów, dając postać kobiety cierpiącej i szukającej sensu swojego istnienia. Wiele w tym emocji i miłości do postaci, która nie jest idealna i ma swoje za uszami. Niby nie tylko dzięki niej mamy trochę zabawnych scen, ale nie jest to humor na poziomie zwyczajnego sitcomu. Raczej rzecz wymagająca, wysublimowana, bardzo specyficzna i tym samym nie trafiająca w każdy gust. Tak bardziej własnie ws tylu wspomnianych komedii indie, które w dobry sposób łączą humor z dramatem. Mądrze i bez epatowania jakimiś tanimi sztuczkami. Forever to naprawdę ciekawy serial, który dzięki bardzo ciekawej niespodziance i  zmianie konwencji zapowiadanej w promocji, staje się czymś świeżym na rynku. Jednocześnie dalekie jest to do ideału, bo pod koniec sezonu opowieść traci swoje tempo i trochę nuży. Gdzieś jakby uleciał pomysł na pociągnięcie historii na równym poziomie. Do tego otwarta furtka w finale pozostawia z niedosytem, bo padło tutaj zbyt dużo pytań, a zdecydowanie za mało odpowiedzi. Dobre, zahaczające o wybitność, ale z wyraźnymi niedociągnięciami w końcowej fazie sezonu.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj