Forst to postać literacka autorstwa Remigiusza Mroza, która doczekała się kilku tomów powieści na swój temat. Dwa z nich – Ekspozycja oraz Przewieszenie – zostały zaadaptowane na scenariusz nowego serialu Netflixa, który od 11 stycznia jest dostępny na platformie. Przez sześć ponadpółgodzinnych odcinków towarzyszymy tytułowemu komisarzowi, Wiktorowi Forstowi (Borys Szyc), który wraz z wydziałem kryminalnym próbuje rozwikłać zagadkę seryjnych morderstw w Zakopanem. Idąc po nitce do kłębka, policjant odkrywa kolejne elementy przerażającej układanki, w którą uwikłani są wpływowi mieszkańcy okolicy. Ryzykując swoją karierę, a w pewnym momencie nawet życie, Forst wraz z pomocą ambitnej dziennikarki Olgi Szrebskiej (Zuzanna Saporznikow) robi wszystko, aby dopaść mordercę, zanim życie straci kolejna osoba. Reżyserem produkcji jest Daniel Jaroszek (Johnny), a scenariusz napisali Agata Malesińska i Jacek Markiewicz. Serial promowany był jako trzymająca w napięciu opowieść kryminalna, nie tylko o zbrodniach, ale też o prywatnym życiu doświadczonego przez los detektywa. W praktyce jednak to założenie kuleje, głównie za sprawą kiepsko rozpisanego scenariusza. Bez znajomości książek o Forście wiemy tyle, co nic – mężczyzna nie ukrywa, że ma za sobą trudną przeszłość; jest też dość szorstki w obyciu, a życie prywatne nie do końca mu się układa. Jednak twórcy zarysowali całą jego postać raczej po łebkach. Wyjawili widzowi absolutne minimum, a na resztę przymknęli oko. Efekt? Bohater w pewnym momencie zaczyna się wydawać sztuczny, stworzony ze stereotypów i szablonów, pozbawiony jakiejkolwiek głębi i definiowany wyłącznie przez swoje działania bieżące. Czy losy takiego bohatera mogą angażować i obchodzić? Cóż, nie bardzo.
fot. Netflix // fot. Jan Wierzejski
+1 więcej
Podobny problem można zaobserwować wśród podejrzanych i złoczyńców – w ich przypadku ośmielę się wręcz stwierdzić, że rozpisano ich kreskówkowo. Gdy kolejny antagonista wyjaśnia zebranym swoje motywacje, całość aż trzeszczy od patosu. Monolog ubarwiony wzniosłą muzyką przywodzi na myśl sceny z bajek o Scooby-Doo, w których zdemaskowany przeciwnik we wzniosłych słowach stara się uzasadnić swoje racje. To, w połączeniu z niejednokrotnie dziwną prezencją delikwenta, wybrzmiewa wręcz kiczowato. Trudno brać takie sceny na poważnie, tym bardziej że żadna z przedstawionych motywacji zwyczajnie nie wydaje się wiarygodna. Twórcy starają się budować jakąś głębię przekazu, konflikty moralne czy umotywować chowane latami urazy i pokoleniowe intrygi, jednak finalnie wypada to co najwyżej śmiesznie, a czasem nawet trochę obciachowo. Serial składa się łącznie z około 180 minut materiału - niedużo, a przecież historia jest wielowątkowa. Twórcom nie przeszkodziło to jednak w upchnięciu tu maksymalnej ilości wypełniaczy, które nic nie wnoszą do fabuły – biegającego po lesie Forsta obserwujemy w przynajmniej dwóch odcinkach, retrospekcje w jego głowie krzyczą i świecą co paręnaście minut, a rozwleczone w czasie sceny seksu występują chyba w każdym epizodzie. Ani to ważne, ani potrzebne – są chyba tylko po to, aby pokazać męskość głównego bohatera, prawdziwego samca alfa i łamacza serc. Serial prezentuje trzy różne postaci kobiece, a każda z nich ląduje z Forstem w łóżku. W pewnym momencie jest tego zwyczajnie za dużo i patrzy się na to z niechęcią. Scenariusz w żaden sposób nie uzasadnia relacji romantycznych między bohaterami - nie czuć między nimi bliskości emocjonalnej, co z kolei sprawia, że wszystkie te wątki wydają się niepotrzebne. W pewnym momencie można wręcz stracić rachubę – czy oglądamy produkcję detektywistyczną, czy może tanie romansidło? Trudno ocenić, co dla twórców jest istotniejsze. Widać, że aktorzy robią, co mogą, by dodać swoim postaciom trochę rumieńców – nikt jednak nie ma tu większego pola do popisu, by jakkolwiek wyróżnić się swoją rolą. Szyc nieustannie prezentuje tę samą minę, a śledztwo przychodzi mu tak łatwo, że nie potrzebuje do tego żadnego wsparcia ani zaplecza. Wskazówki wręcz same wpadają mu w ręce i układają się w spójną całość. Towarzyszące mu odtwórczynie ról kobiecych – Zuzanna Saporznikow, Aleksandra Grabowska i Magdalena Dębicka – mają chyba głównie za zadanie ładnie wyglądać (ewentualnie rywalizować o serce detektywa lub umierać z klasą). Ich role (mimo potencjału – jak w przypadku dziennikarki śledczej) sprowadzają się głównie do wspomnianych wyżej kwestii romantycznych. Wszystkie panie finalnie ustępują Forstowi, który przejmuje akcję w swoje męskie ręce. One tymczasem stają się damami w opresji, które główny bohater ma możliwość w spektakularny sposób ratować. Scenarzyści chyba nie mieli większego pomysłu na fajne poprowadzenie postaci, co skutkuje tym, że na ekranie nie widać między nimi żadnej wiarygodnej chemii, przyjaźni czy zażyłości. Forst jest pozostawiony sam sobie, a cała reszta krążących wokół niego bohaterów to tylko dodatki lub ozdoby – ewentualnie przeciwnicy do wyeliminowania. Nowa produkcja ma jednakże fajny klimat. Tatry i mgliste miasteczko są bardzo fotogeniczne i pasują do mrocznej akcji. Twórcy kładą duży nacisk na ładną otoczkę wizualną, czyniąc niejako z natury równowartościowego bohatera – kolejne ciała, jakie odnajdują bohaterowie, są wręcz wkomponowane w górski krajobraz, tworzą spójną estetycznie i przemyślaną całość. Nieco gorzej wygląda natomiast ścieżka dźwiękowa, która wydaje się złożona z zupełnie przypadkowych piosenek, nieszczególnie pasujących do tego, co dzieje się na ekranie. Produkcja nie ma wyraźnego motywu muzycznego, który przewodziłby wydarzeniom. W scenach słyszymy albo ostre instrumentalne brzmienia w momentach kulminacyjnych, albo randomowe kawałki muzyki popularnej – a jedno niekoniecznie spina się z drugim. Forst to opowiedziany na szybko, przepełniony patosem średniak, który momentami wywołuje zażenowanie. Bohaterowie zachowują się jak automaty. Ich działania są czasami nielogiczne i niczym nieuzasadnione, a główni antagoniści są tak źli, że bardziej się po prostu nie da. Twórcy bazują na ogranych stereotypach i wkładają w usta postaci suche, niezręczne dialogi, które wywołują przede wszystkim zagubienie. Nie wiadomo, czy mamy się przy nich śmiać, czy płakać. Odcinki często wieńczone są banalnymi cliffhangerami, w których jednak ani na moment nie drżymy o los bohaterów, ponieważ nie mamy ku temu żadnych podstaw. Wszystko toczy się dość przewidywalnie, a głównego winowajcę wytypować można jeszcze przed wielkim finałem. To wszystko składa się na opowieść, która sprawia wrażenie niepoważnej i mocno naciąganej. A szkoda, bo potencjał był spory. Realizacyjnie jest naprawdę fajnie, scenariuszowo raczej licho. Otwarte zakończenie może sugerować kontynuację, jednak jak na razie nie miałabym nawet chęci po nią sięgnąć. 4/10
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj