Pokazanie życia Jobsa to nie lada wyzwanie. O jego pomysłach wie cały świat. Biografia napisana przez Waltera Isaacsona wyprowadziła Jobsa na jeszcze wyższy poziom. Jego życie to dla wielu spełnienie marzeń: zaczynał w garażu, a skończył jako jeden z największych twórców i wizjonerów na świecie. W tej historii jest jeszcze biznesowa porażka, kłótnie z przyjaciółmi i egoizm tytułowego bohatera.
Biografia Jobsa to dla Joshuy Michaela Sterna poważne zadanie. Reżyser ten ma na koncie tylko kilka mało znaczących produkcji, a "Jobs" to już wyższa półka - chyba za wysoka jak dla Sterna. Reżyser i scenarzysta nie poradzili sobie z historią. Zmarnowali potencjał, który tkwił w opowieści o sukcesie skomplikowanego człowieka.
Wydawałoby się, że do sukcesu filmowego nie brakuje za dużo. Ashton Kutcher naprawdę dobrze wcielił się w postać Jobsa, naśladował jego styl mówienia, chodzenia i zachowania. Trzeba mu przyznać, że wyszło mu to całkiem nieźle. Wiele osób krytykowało ten castingowy wybór, ale ostatecznie Kutcher sprostał moim oczekiwaniom, na ile to możliwe.
Problemem, i to dużym, jest jednak scenariusz - nieprzekonujący, przegadany i chwilami nudny. Twórcy wybiórczo podeszli do życiorysu Jobsa, momentami stawiając na mało istotne elementy z jego życia. W efekcie film jest pełen niedopowiedzeń, a istotne wątki są nagle przerywane przez zupełnie inne. Wydaje mi się, że Stern za bardzo chciał napomknąć o wszystkim, zamiast skupić się na rzeczach najważniejszych - a przecież nie da się szczegółowo opowiedzieć historii Jobsa w ciągu dwóch godzin.
Wprawdzie z filmu dowiemy się, co osiągnął Jobs, ale nie każdy może zrozumieć, jak do tego doszedł i z czym to się wiązało. Swoje sukcesy okupił nie tylko problemami zdrowotnymi, ale też konfliktami z ludźmi. Takim przykładem może być jego córka, której Jobs przez wiele lat nie chciał uznać, a było to efektem porzucenia przez prawdziwych rodziców. Ukształtowało to młodego Jobsa, niestety twórcy tę kwestię pominęli. W zaledwie kilku kadrach pokazali też, jak powstawała kultura pracy w Apple, jak formowały się tłumy wyznawców Steve'a - a przecież to jest sednem jego sukcesu. Równie dobrze moglibyśmy cały przekaz skrócić do dwóch zdań. Jobs to też trochę przerysowana laurka. Twórcy zapomnieli o tym, że był on okropnym chamem i wrednym pracodawcą - chociaż jednocześnie był wizjonerem i bardzo utalentowanym człowiekiem. Dlaczego taki był? Tego się z filmu nie dowiemy. Stern pokazał jego wybuchy, ale sprawia to wrażenie, że wynikały one bardziej z niekompetencji pracowników niż charakteru założyciela Apple'a. Według mnie zabrakło w tym filmie monumentalnych obrazów. Chwil, kiedy Jobs nas czaruje. Pamiętacie słynne nagranie z wykładu Steve'a na uniwersytecie? To było coś wielkiego, inspirującego. W Jobsie tego brakuje.
Piszę, że wielu rzeczy w tym filmie zabrakło. Jednocześnie było w nim za dużo... słów. Filmowy Jobs mówi nam o rewolucyjności jakiegoś produktu, ale nie mówi, dlaczego jest rewolucyjny. Rzuca frazesy, nic więcej. Twórców poniósł zbytni optymizm i przeświadczenie o sile nazwiska. Szkoda, że zmarnowali potencjał.
Trzeba jednak przyznać, że po wydanie DVD warto sięgnąć. Polski dystrybutor – Monolith – zadbał przede wszystkim o to, aby widzowie mogli dowiedzieć się więcej o kulisach powstania filmu. W materiałach dodatkowych możemy zobaczyć więc usunięte sceny, making of i zdjęcia z planu. Choć sam film mnie nie porwał, to te dodatki poprawiły mi nastrój.
Wydanie DVD |
Dodatki: zapowiedzi, zwiastun, usunięte sceny, making of |
Język: angielski 5.1, polski (lektor) – 5.1 |
Napisy: polskie |
Obraz: 16:9 |
Wydawca: Monolith |