Bohaterowie Frequency nie dają za wygraną i korzystają z okazji, które przyniósł im los. Igrają z czasem i konsekwencjami swoich czynów, dopiero po fakcie zdając sobie sprawę z tego, czym może się skończyć najdrobniejsza ingerencja w bieg historii. I bardzo dobrze, bo dzięki temu my dostajemy kolejny dość ciekawy odcinek.
Frequency po dobrze zapowiadającym się pilocie nie osiada na laurach i dalej podąża obraną przez siebie ścieżką, a raczej dwiema, które przyjemnie dla oka łączą się ze sobą, tworząc logiczną i spójną całość. Równorzędność fabuł, będąca cechą charakterystyczną serialu, w tym wykonaniu potrafi naprawdę przypaść do gustu. Rzeczywistość Franka to szereg prób, by uratować swoją żonę przed mordercą z Nightingale. Oczywiście nie może być zbyt lekko oraz przyjemnie, więc oprócz standardowych problemów damsko–męskich w małżeństwie Frank musi odnaleźć się również w świecie skorumpowanej policji. Przecież to jego przełożony, Stan Hope, o mało nie doprowadził do jego śmierci parę dni wcześniej. Frank zostaje zatem zmuszony zeznawać zgodnie z wymogami swoich kolegów, a jego ostatnia deska ratunku, gangster Little J, zostaje brutalnie zamordowany. Atmosfera w życiu zawodowym Franka zagęszcza się i powoli możemy zastanawiać się, jakie będą tego konsekwencje w przyszłości Raimy.
Rzeczywistość Raimy z kolei polega na próbie schwytania mordercy Nightingale, który od czasu niedoszłej śmierci jej ojca zamordował 20 kobiet, w tym również jej matkę. Determinacja bohaterki jest dość zrozumiała, choć zachowanie kobiety bywa nieco nieprzewidywalne. Główna protagonistka powoli zaczyna też rozumieć schemat działania efektu motyla, który pojawia się każdorazowo w wyniku działań jej ojca. Skutki, jakich doświadcza, stopniowo ją przerastają, co w efekcie komplikuje nie tylko sytuację jej, ale również Franka. Emocjonalna próba kontaktu pomiędzy dorosłą Raimy a jej matką z przeszłości była typowym twistem fabularnym, który teoretycznie mógłby ułatwić tak wiele. Wystarczyłoby, że Raimy zdecydowałaby się porozmawiać ze swoją matką za pomocą radia, ale takie rozwiązanie wydawało się zbyt proste. W ramach prewencji decyduje się uparcie milczeć, doprowadzając tym samym do ponownego rozpadu związku jej rodziców i utrudniając Frankowi opiekę w obliczu nadchodzących, tragicznych dla Julie wydarzeń.
Nieco rozczarowuje fakt, że w przypadku postaci Raimy twórcy poszli na łatwiznę i włożyli ją w utarte schematy policjantki. Raimy jest szorstka w kontaktach, sarkastyczna, wycofana społecznie, zwłaszcza po odkryciu losu, jaki spotkał jej matkę. Została zawieszona pomiędzy rozmowami z ojcem a swoim życiem codziennym i próbuje za wszelką cenę ponownie zmienić przeszłość. W porównaniu z poprzednim odcinkiem jest to zbyt wielki kontrast, zakłócający odbiór serialu. Choć może należałoby zwrócić uwagę na to, że jako jedyna wykazuje się swoistego rodzaju minimalnym poziomem zdrowego rozsądku. Próbuje za wszelką cenę zminimalizować niepożądane efekty zmian w historii. Z drugiej strony mamy do czynienia z ciekawie przedstawioną emocjonalną stroną człowieka. Determinacja, zawziętość, upartość, konflikt z lat dziecinnych przeniesiony na życie dorosłego człowieka - wszystko to razem wzięte i zamknięte w postaci Raimy ma pewien urok i mimo wszystko potrafi wywołać sympatię widzów. Jej nieco zbolała mina wydaje się rozmywać w momencie, kiedy dostrzegamy, ile właściwe znaczył dla niej związek z ojcem, a ile z matką oraz jak wielką poniosła stratę.
Frequency stawia sobie też za punkt honoru odzwierciedlenie drobnych niuansów. Drugi odcinek jest pełen smaczków, które aż się proszą, by o nich wspomnieć. Twórcy zadbali m.in. o to, by nic, co się wydarzyło, nie pozostało bez echa. Dzięki temu nawet rozmowa pomiędzy dojrzałą raimy a jej dziecięcym odpowiednikiem z linii czasowej Franka znalazła swoje odzwierciedlenie w późniejszej fabule. Ciepłe słowa na temat samej siebie są ciekawym rozwiązaniem, takim małym szczegółem doskonale wpasowującym się klimat produkcji.
Głównym problemem, który może irytować, jest pewna płytkość w zachowaniu Raimy. Jej dążenie do ocalenia rodziny stało się głównym i jedynym celem bohaterki, niestety jednak poprzedzone jest brakiem policyjnych nawyków. Skoro doszliśmy do momentu, w którym powoli sobie uświadomiła, jakie zmiany pociągają za sobą pojedyncze zachowania ojca, powinna nieustanie sprawdzać szczegóły śledztwa, a wyszukiwarka internetowa powinna być jej najlepszym przyjacielem. Tymczasem nasza główna bohaterka, zamiast zasiąść przed komputerem, spogląda ze smętną miną na stary wisiorek swojej matki, pogrążając się we wspomnieniach i ewidentnie szukając tam natchnienia. Może i buduje to napięcie, ale nie wnosi nic, czego widz już wcześniej by się nie domyślił.
Mimo tych drobnych niedogodności
Frequency zaskakująco dobrze radzi sobie z prowadzeniem wątków w kulminacyjnych momentach odcinka. Współgranie ze sobą dwóch linii czasowych i wzajemne przenikanie się obrazów bardzo dobrze sprawdza się na ekranie, przywodząc odpowiednie emocje i zaspokajając oczekiwania. Moment, w którym Raimy odwiedza miejsce zamieszkania potencjalnego mordercy, prezentowany na równi z rozmową jej ojca z podejrzanym Thomasem Goffem w tym samym miejscu, tylko że 20 lat wcześniej, jest kwintesencją całej idei serialu. Wyszło zgrabnie, emocjonująco, a przede wszystkim zrozumiale. Oby tak dalej.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h