‌‌Gray Line okazuje się być przełomowym odcinkiem, w którym w końcu połączyły się niektóre puzzle ponadczasowej układanki. Poznaliśmy tożsamość Nightingale'a, na którego zresztą wskazywano nam już poprzednim razem. Dzięki postaci Meghan, Frank i Raimy uzyskali brakujące elementy w sprawie seryjnego mordercy. Co prawda w dalszym ciągu istnieją obawy, że diakon Joe wcale nie jest Nightingale'em, ale w finałowym odcinku wyskoczy ktoś jeszcze i zostawi nas z „szokującym” cliffhangerem. Póki co, razem z bohaterami, odkrywamy jak bardzo pogmatwany psychicznie i emocjonalnie jest nasz podejrzany. Jak zwykle śledztwo prowadzone było w dwóch liniach czasowych, a Frank z Raimy owocnie wykorzystali istniejące pomiędzy nimi połączenie w czasie. W roku 2016 Meghan udało się ostatecznie skontaktować z Raimy, na chwilę przed tym zanim, ją brutalnie porwano. Ta krótka rozmowa wystarczyła jednak, by Raimy mogła skierować Franka na krótkie przesłuchanie z Meghan, zanim została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Uzyskane informacje okazały się jeszcze bardziej przerażające niż wcześniej można było się spodziewać. Przede wszystkim Meghan wyjaśniła dwie rzeczy. Pierwszą jest fakt zaginięcia jej matki i brata. Stwierdziła jednoznacznie, że diakon Joe ich zamordował. Drugą natomiast jest motyw, dla którego jej matka mogła zginąć: jako pielęgniarka za dużo czasu poświęcała swojej pracy, a nie rodzinie. Pasuje to idealnie do opisu działań Nightingale'a. Otrzymane od Franka informacje, a potem potwierdzenie przez Satcha zaginięcia małżonki diakona Joe, popychają Raimy do podjęcia konkretnych działań. Szczerze mówiąc, jest to jednocześnie najsłabszy punkt całego odcinka, jak i najciekawszy. Raimy, mimo ostrzeżeń ze strony Satcha jedzie samotnie do domu podejrzanego, gdzie dochodzi do krótkiej, ale bolesnej wymiany ciosów. Jak można było się tego spodziewać, Nightingale uciekł, zostawiając za sobą ukrywane przez lata zwłoki swojej żony. Przechowywane w worku, ręce związane różańcem odzwierciedlają jedynie namiastkę tego, co się dzieje w umyśle psychopaty. Cała samotna akcja Raimy, była do bólu przewidywalna, tym bardziej że Frank zachował się identycznie jakiś czas temu. Wykorzystywanie tak schematycznych rozwiązań przyprawia niemalże o zażenowanie i momentalnie dystansuje widzów do oglądanego serialu. Zamiast podejść co całej sprawy na trzeźwo i zorganizować przemyślaną akcję, Raimy idzie za głosem serca (a może zemsty?), niwecząc szanse na sprawiedliwość. Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na realistyczną niezdarność bohaterów. Sama sekwencja walki była dość ciekawie zrealizowana, a poprzez ograniczenie się do kilku ciosów i mocnego uderzenia łomem w biodro, odniosło się wrażenie że bohaterowie są faktycznie ludźmi, a nie superbohaterami z komiksów. Pomysł z ucieczką, choć może nie do końca racjonalny, ostatecznie wypadł nie tak źle, zostawiając pole do manewru na przyszłe odcinki. Przecież Nightingale szczególnie upodobał sobie rodzinę Sullivanów, dlaczego więc nie wykorzystał okazji, kiedy był sam na sam z Raimy? Już wcześniej zostawiał wiadomość dla niej czy dla jej ojca. Dlaczego teraz po prostu uciekł? Tytuł samego odcinka, Gray Line, oddaje bardzo dobrze klimat dylematów, przed jakimi postawiono głównych bohaterów. Zarówno Raimy, jak i Frank, stanęli twarzą w twarz ze swoimi pragnieniami, a ich realizacja nie do końca przyniosła im satysfakcję i ukojenie nerwów. Raimy, dalej brnie w związek z Danielem, mimo że jej ukochany gra chwilowo na dwa fronty. Postawienie siebie w roli kochanki, moralnie degraduje nie tylko jej osobę, ale również Daniela. Okazuje się, że nie jest on do końca tym mężczyzną, którego pamiętała i pokochała z poprzedniego życia. Z kolei Frank, zbliża się do swojej żony. Nie ma gwarancji, że wspólna noc zażegna dotychczasowe kryzysy, ale na pewno jest krokiem w dobrym kierunku. Niesie ze sobą jednak równie wielkie ryzyko, co szansę na poprawę. A biorąc pod uwagę nadchodzące wydarzenia i działania jakie Frank planuje podjąć, może skończyć się jako wielka, emocjonalna katastrofą dla Julie. Ponownie poruszono wątek skorumpowanego detektywa Stana. W dalszym ciągu nie mogę się doszukać większego sensu w całej tej historii. Jeśli jest typowym wypełniaczem czasu, to raczej dość kiepskiej jakości, o którym zapomina się nad wyraz szybko. Jeśli ma mieć drugie dno i być niebanalnym zwrotem akcji, to może już pora, by powoli ruszyć z całym swoim dobrodziejstwem. Póki co stanowi najsłabszy punkt opowiadanej historii, wybijając niepotrzebnie z rytmu całego serialu. Ogólnie odcinek Gray Line ogląda się przyjemnie, z zainteresowaniem i można zaliczyć go do jak najbardziej udanych. Nieco mogą przeszkadzać niektóre zabiegi prezentacji wątków, chociażby przeplatanie scen w których Raimy akurat zatrzymuje Daniela na noc, a dwadzieścia lat wcześniej, w tym samym czasie jej ojciec decyduje się ponownie zbliżyć z jej matką. Świadomość, że cały czas mówimy o relacji rodzic-dziecko, wprawia w lekki dyskomfort, kiedy ogląda się podobne wydarzenia jako dziejące się jednocześnie. Na koniec epizodu, fabularnie pozostawiono nas z decyzją Franka by „uciąć drzewo u pnia”. I to właśnie jest ten moment, w którym Franka przekracza linię, gdzie później nie ma już odwrotu. Za którą nie istnieją czerń i biel, a pojawiają się wszystkie odcienie szarości. Niestety, aby je odkryć razem z Frankiem, przyjdzie nam poczekać do 4 stycznia, kiedy do Frequency wróci z kolejnym epizodem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj