Zacznijmy od najistotniejszej chyba cechy FRONT MISSION 1st: Remake, czyli jej trudności. Jako gracz, któremu wydawało się, że zna tę serię na wylot, uruchomiłem najwyższy dostępny poziom trudności. Jakież było moje zaskoczenie, gdy zamiast wyzwania dostałem ból, cierpienie, potencjalne pogłębienie zespołu stresu pourazowego oraz swój tłusty zad podany mi na tacy wraz z miseczką soli do wklepania w świeże rany. Czy to wada? Absolutnie nie! Po pierwsze, spokojnie można sobie ustawić znacznie niższe wyzwanie, po drugie zaś, taki już urok tej gry. Mnie osobiście ujął on już lata temu, kiedy grałem w oryginał, a teraz uczucie wróciłoze zdwojoną siłą, gdyż mało jest na rynku tak hardcore'owych produkcji, przynajmniej w głównym nurcie. Ta gra przyprawia serię XCOM o rumieńce tym, co potrafi zrobić z graczem. Wystarczy pech podczas strzału i nagle jedna seria zdejmuje nam cały pancerz z ręki/ramienia i czyni trzymaną przezeń broń całkowicie niezdolną do użytku, przez co czekamy tylko na morderczy cios. Oczywiście to samo możemy zrobić z przeciwnikiem, ale to nie zmienia faktu, że przy każdej wymianie ognia siedzi się na krawędzi fotela, prosząc los o szczęśliwy wynik. Każda misja we Front Mission to właściwie połączenie szachów i papier-nożyce-kamień, gdzie nie raz i nie dwa zdarzy nam się powtarzać, a to przez to, że źle dobraliśmy nasze wyposażenie do danego zadania, albo przez to, że Wielki Przedwieczny Generator Liczb Losowych nie był po naszej stronie. Ale o co w ogóle chodzi? Front Mission to taktyczna strategia, w której główną rolę grają mechy zwane tu wanzerami (niem. wander panzer - dosłownie kroczący czołg) oraz ich piloci, toczący wojnę w alternatywnej rzeczywistości, gdzie świat podzielił się na supermocarstwa. Historia Front Mission jest zaskakująco skomplikowana oraz naprawdę głęboka. Pełno tu zwrotów akcji i bardzo dojrzałych motywów. Dodatkowo postarano się o to, by nic nie było czarno białe, a pełną historię poznajemy dopiero po rozegraniu kampanii dla obu stron konfliktu. Więcej zdradzać nie chcę, gdyż należy to odkryć samemu. Poza tym, że fabuła jest bardzo ciekawa, również postaciom nie mam nic do zarzucenia. Zarówno główny bohater, jego towarzysze broni, jak i antagoniści wnoszą coś interesującego do tej opowieści. Przynajmniej ci, którzy z0stają z nami na dłużej, bo oczywiście przewija się też masa szeregowych wojaków, których bez większego zastanowienia masowo przerabiamy na nekrologi.

Fabuła

9 /10

Schemat rozgrywki jest relatywnie prosty. Jako grupa pilotów wanzerów wykonujemy różne misje, zwykle polegające na pojednaniu naszych przeciwników z ich preferowanymi bóstwami opiekuńczymi. W przerwach między misjami modyfikujemy swoje mechy, zmieniając właściwie każdy możliwy komponent, od broni, poprzez części ciała, aż po procesor, tworząc niemal nieskończoną ilość kombinacji. Każdy wanzer ma 4 miejsca na uzbrojenie: po jednym trzymanym w ręku, oraz na każdym ramieniu. Znajdziemy tu broń do walki wręcz, tarcze, karabiny, strzelby, rakiety, czy nawet snajperki. Do wyboru do koloru. Jak już wspominałem wcześniej, nie znaczy to, że uda nam się stworzyć mecha idealnego. Regularnie zmuszeni będziemy do tuningowania naszych maszyn pod kątem czekającego nas wyzwania. Poza głównymi zadaniami możemy też pobawić się w walki gladiatorów, które są idealnym sposobem na zdobycie budżetu na części do maszyn. Sama wymiana ognia jest, jak już wspominałem, bardzo losowa, nie każdą bronią można celować, przez co czasem zdarza nam się wygrać momentalnie, niszcząc korpus przeciwnika, a czasem bardzo szybko niszczymy jego uzbrojenie, by potem mozolnie, pudłując przez kilka tur z rzędu, rozprawiać się z bezbronnym kadłubkiem. A że póki jednostka centralna jest cała, wanzer nie jest uznany za zniszczony, to regularnie zdarza się spędzać kilka dodatkowych tur na łamaniu Konwencji Genewskiej i dobijaniu bezbronnych maszyn.

Rozgrywka

8 /10

fot. Forever Entertainment
+2 więcej
Wizualnie, jak nietrudno się domyślić, gra bardzo poprawiła się względem oryginału, jednak w pełni oddając mu honor. Choć teraz modele są w pełni trójwymiarowe, tytuł dalej wygląda bardzo retro, a design w pełni pokrywa się z tym z pierwszej wersji. Oczywiście jest to kosztem graficznych fajerwerków, ale mając do wyboru nowoczesny styl albo zachowanie pierwotnej tożsamości, osobiście stawiam na to drugie i bardzo cieszę się, że twórcy poszli tą ścieżką. Dodano oczywiście pewne usprawnienia, takie jak mapa taktyczna, jednak nie musimy z nich w ogóle korzystać. Jeśli zaś chodzi o dźwięki, to znów mamy tu do czynienia z postawieniem na retro, które tutaj pasuje idealnie.

Oprawa audiowizualna

7 /10

 

Ocena końcowa

8/10


Fabuła

9/10

Rozgrywka

8/10

Oprawa audiowizualna

7/10
Podsumowując, FRONT MISSION 1st: Remake to gratka zarówno dla fanów klasyki, jak i ogólnie tematyki mechów i strategii. Świetna fabuła i rozgrywka, które nie zestarzały się przez lata, jakie upłynęły od premiery. Polecam każdemu, kto lubi wielkie, kroczące maszyny i nie boi się wyzwań! Plusy: + klimat oryginału; + mechy; + wierność oryginałowi; + trudna... Minusy: - ...dla niektórych za trudna; - miejscami zbyt duża losowość; - upierdliwe dobijanie wanzerów.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj