"Doktor Bartolo wita w lepszym świecie" – pisał rok temu Jarosław Mikołajewski z Lampedusy. Bohater reportażu korespondenta Gazety Wyborczej pojawia się także w dokumencie Rosiego – jako lekarz obsłużył wszystkie transporty, które dotarły do brzegów wyspy od 1991 roku. Geograficznie jest to półmetek morskiego szlaku nielegalnych imigrantów i uchodźców z Afryki, ale skład etniczny przybyszów zmienia się wraz z pojawieniem się nowych konfliktów zbrojnych po drugiej stronie Morza Śródziemnego. W Fuocoammare zobaczymy więcej - spotkanie z doktorem Bartolo to tylko jeden z etapów ustalonej przez służby ratownicze i imigracyjne procedury. Podążamy więc za opatulonymi w koce termiczne cieniami, dajemy się obfotografować, rozebrać, spisać. Z cieni czasami wyłaniają się rysy twarzy, by urealnić ten potok bezimiennych uciekinierów. Wątek uchodźców, choć drastyczny i niezwykle aktualny, jest jednak tylko wycinkiem rzeczywistości małej społeczności wyspy. W czasie, gdy straż przybrzeżna przez trzeszczące radio odbiera rozpaczliwe wołanie o pomoc, w domach mieszkańców Lampedusy słychać muzyczny kawałek Fuocoammare z dedykacją ku pokrzepieniu serc rybaków wychodzących w morze. Morze jest żywicielem wyspiarzy od stuleci, a fach rybacki przekazywany jest z pokolenia na pokolenie. Nie jest to zajęcie bynajmniej romantyczne ani łatwe, o czym najpierw z opowieści, a potem na własnej skórze przekonuje się Samuele, jeden z nastoletnich bohaterów filmu. No url Codzienność Lampedusy niewiele ma wspólnego z krzyczącymi nagłówkami gazet. Spokojny tok narracji pozwala dokładnie przyjrzeć się każdemu z bohaterów. Chwilami może się wydawać, że reżyser sprawdza cierpliwość widza, wydłużając na pozór nic nieznaczące sceny, ale dramatyzmu Fuocoammare nie można odmówić. Budowany jest na zasadzie zestawienia dwóch światów, których nie łączy nic poza morzem. Szum fal zdominował też ścieżkę dźwiękową – odważną, bo pozwala na długie chwile ciszy, słyszeć urwane rozmowy w nieznanych językach, szelest folii, odgłosy stawianych kroków. Nie zagłusza myśli tkliwą muzyką. Twórca filmu snuje liryczną opowieść o ludziach, którzy z morzem związali swoje życie na dobre i złe. Nie ocenia, nie narzuca własnego punktu widzenia, pozostawia dużo miejsca do własnej interpretacji. Nie ma tu polityki - są tylko ludzie i ich historie. Widzę w tym największy atut najnowszego dokumentu Rosiego.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj