Wygląda na to, że oficjalnie głównym rodem w Grze o tron stali się Lannisterowie. W serialu po raz pierwszy nie pojawił się ani jeden przedstawiciel Starków, a autor scenariusza do szóstego epizodu, Bryan Cogman (to piąty odcinek jego autorstwa od początku serii), skupił się na emocjonującym rozegraniu scen, na które wszyscy czekali – procesu Tyriona Lannistera. Co nie znaczy, że poprzedzające go wątki nie zasługują na uwagę.
W pamięci z pewnością zostaje zapierający dech w piersiach krajobraz Braavos, które po raz pierwszy ukazano w serialu HBO. O Żelaznym Banku wspominano od dawna, w piątym epizodzie poświęcono mu nieco więcej czasu, gdy pojawił się wątek bankructwa Lannisterów w związku z prowadzonymi przezeń wojnami. I oto mamy okazję posmakować klimatu Braavos, najpotężniejszego wśród Wolnych Miast, siedziby największego banku Westeros, gdzie wybiera się Stannis Baratheon wraz z ser Davosem. A jest na co popatrzeć – ekipa od efektów specjalnych zaserwowała nam widoki rodem z Drużyny Pierścienia, gdzie bohaterowie wpływając do królestwa Gondoru, mijają monumentalne posągi Isildura i Anariona strzegące granicy na rzece. U Martina jednak, jakżeby inaczej, do miasta wpływa się pomiędzy potężnymi nogami wojownika, Tytana z Braavos. Pod względem efektów specjalnych szybsze bicie serca serwuje również jeden ze smoków Daenerys – wielki, budzący grozę, ziejący ogniem. Niestety widz ponownie musi obejść się smakiem, gdyż scena trwa zaledwie chwilę, znów uświadamiając nam, że na prawdziwy pokaz możliwości legendarnych smoków przyjdzie jeszcze poczekać.
To, co intryguje w Grze o tron, to również ukazanie tych aspektów rozgrywki o władzę, których zazwyczaj się nie podejmuje. Bo i po cóż zastanawiać się, co dalej z podbitymi ludami, skoro można opowiedzieć z pozoru bardziej fascynującą historię kolejnych bitewnych sukcesów lub porażek? A kogo interesują finansowe aspekty prowadzenia wojny? Oba te wątki przemycono jednak w "The Laws of Gods and Men", poszerzając tym samym mnogość motywów związanych z walką o władzę. W przypadku Stannisa z pewnością już sam fakt dopraszania się o finansowe wsparcie Żelaznego Banku to gorzka pigułka do przełknięcia. A uszczypliwe komentarze Tycho Nestorisa, reprezentanta szacownej instytucji (gratka dla fanów Mycrofta Holmesa, w tej roli Mark Gatiss), na którym wrażenia nie robią opowieści zapisane w księgach Siedmiu Królestw, czynią ową wyprawę jeszcze bardziej interesującą. Sceny z Żelaznego Banku rzucają również nieco światła na to, jakim władcą byłby Stannis – sprawiedliwym, ale niepotrafiącym samodzielnie zawalczyć o należne mu prawa. Znamiennym jest to, iż ser Davos przejmuje pałeczkę, kontynuując dyskusję z Tycho, podczas gdy Stannis rzuca urażone spojrzenia.
Z drugiej strony mamy wątek Daenerys – nadal nakierowany w tym sezonie raczej na to, by ukazać te bardziej prozaiczne wątki związane z walką o władzę. Nie inaczej jest i w szóstym odcinku, gdy Matka Smoków musi zmierzyć się z konsekwencjami szybkich podbojów. A więc i zacząć rządzić podbitymi ludami, zasiadając na zdobycznym tronie, co niestety wiąże się również z nudnym i wyczerpującym przyjmowaniem petentów. Wątek Daenerys od dłuższego czasu ubogi jest w intrygi, zwroty akcji czy kluczowe sceny, jednak konsekwentnie, acz w leniwym tempie ukazuje wzrost potęgi dziedziczki Targaryenów. Do tej pory w Królewskiej Przystani niezbyt się nią przejmowano, a w tym odcinku po raz pierwszy na poważnie wspomina się o możliwej wojnie.
[video-browser playlist="634659" suggest=""]
Skoro na wiodący ród w Grze o tron zostali ostatnio namaszczeni Lannisterowie, kto ma szansę zająć miejsce Joffreya, nieoficjalnie najbardziej złego pośród złych? Po ostatnim odcinku być może dawno niewidziany Ramsay Snow, oprawca Theona Greyjoya vel Fetora. Ramsay to postać bezwzględna i okrutna. Można się tylko zastanawiać, który z bohaterów – fizycznie i psychicznie okaleczony Fetor czy Ramsay, z pozoru w pełni władz umysłowych – ma większe szaleństwo w oczach. To szaleństwo przeraża tym bardziej, gdy Ramsay słodkim i przyjaznym tonem manipuluje swoją ofiarą. A w tym już zasługa charyzmatycznej gry Iwana Rheona, któremu scenarzyści mogliby poświęcić nieco więcej czasu. I zapewne poświęcą, gdyż już zarysowano kolejną intrygę w jego wykonaniu.
Na minus można zaliczyć jednak dość gwałtownie ucięty wątek Yary, siostry Theona, która zgodnie z obietnicą chce pomścić hańbę brata i wyrwać go z rąk oprawcy. Mamy dość klimatyczny wstęp, zagrzewające do walki przypomnienie drastycznej przesyłki z "ulubioną zabawką" Theona, dynamiczną, acz krótką potyczkę w lochach i mało satysfakcjonujące rozwiązanie. Aż chciałoby się rzec: jak to, już po wszystkim?
Niewątpliwie najlepszym fragmentem "The Laws of Gods and Men" jest scena procesu Tyriona Lannistera. To, że trójce sędziów daleko będzie do obiektywizmu, a wzywani kolejno świadkowie roztaczać będą historie dalekie od prawdy, zapowiedziano nam już wcześniej. Pytanie brzmiało zatem, w jakim przewrotnym kierunku scenarzyści ów proces poprowadzą. W trakcie seansu można było się zastanawiać, czy "sądowe postępowanie" przeciwko Tyrionowi nie stanowi aby symbolicznej rozprawy w gronie samych Lannisterów, którzy odegrali swój własny rodzinny dramat – tu głównie Cersei ma nareszcie okazję ukarać publicznie znienawidzonego brata. A po seansie pytanie jest następujące: czy wyśmienity Peter Dinklage to od teraz murowany kandydat do Emmy? Reakcja na łamiące serce zeznania Shae (ileż emocji kryje się w jednym słowie Tyriona kierowanym do miłości jego życia, "Don’t…"), a po chwili furia Tyriona kończąca szósty odcinek są nie mniej porywające od niektórych ze scen wysyłających na tamten świat któregoś z bohaterów. Początkowo zdajemy sobie sprawę, podobnie jak Tyrion, że Shae zostanie zmuszona do świadczenia na jego niekorzyść. Co ciekawe, wszystko (prócz jednego oczywistego kłamstwa), co mówi była służąca Sansy, to w gruncie rzeczy prawda. Świetnie przedstawiono niemal niezauważalną dla obserwatorów procesu zmianę kontekstu wypowiedzi Shae – w ustach urażonej kobiety to właśnie te najpiękniejsze intymne wspomnienia zaczynają brzmieć wulgarnie, mając zaświadczyć o totalnym zepsuciu moralnym oskarżonego. W stopniowaniu napięcia od początku wyśmienicie pomagają również statyści, obserwatorzy procesu, głośno komentujący i wyszydzający.
"The Laws of Gods and Men", półmetek czwartego sezonu, nie zadowoli raczej tych widzów, którzy nadal wyczekują epickich scen batalistycznych. Z pewnością twórcy częściej mogliby ukazywać nam rozbudowane krajobrazy Siedmiu Królestw (świetne Braavos) lub wyczekiwane przez wszystkich smoki. Jeśli przyjmiemy jednak, że Gra o tron to nie tylko epickie batalie, ale głównie to, co dzieje się między nimi: intrygi, dwuznaczne sojusze, prywatne krucjaty, a wreszcie nieustająca lekcja na temat tego, jak sprawować władzę, szósty odcinek nie zawodzi. Tu owych prozaicznych, aczkolwiek nieoczywistych aspektów walki o tron było sporo. W tym kontekście symboliczny jest również tytuł epizodu. Oto dumny Stannis Baratheon, pretendent do tronu, staje w obliczu dość ludzkiego problemu – braku gotówki. Daenerys Targaryen, postać niemal nie z tego świata, Matka Smoków, musi przyjąć ponad 200 petentów w wyznaczonym czasie audiencji. I nareszcie Tyrion Lannister, sądzony w cywilnym procesie, wyciąga asa z rękawa, przekazując swój los w ręce bogów. Na taką kulminację warto było czekać.