Polska space opera przeżywa obecnie prawdziwy renesans. Miłośnicy gatunku mają zaskakująco wiele naprawdę znakomitych książek do wyboru, wydawcy chętnie publikują debiutantów, a kreowane przez autorów światy zadziwiają rozmachem. Do tego grona dołączył ze swoją nową książką także Marcin Przybyłek. Pierwsze przygody Torkila Aymore – Gamedeca, które miałam okazję przeczytać po raz pierwszy w 2004 roku, można było z lekkim przymrużeniem oka zakwalifikować do gatunku fantastyki zwanego cyberpunkiem. Technologiczna złożoność świata wykreowanego na potrzeby swoich bohaterów przez Marcina Przybyłka już wtedy zadziwiała rozmachem, zwłaszcza w momentach, kiedy czytelnicy wraz z Gamedekiem zanurzali się w wirtualny cyberświat Ziemi XXII wieku. Nieco gorzej przedstawiał się świat uczuciowy bohatera, ale wraz z rozwojem postaci oraz umiejętności pisarskich autora i ten mankament zanikał. Obrazki z Imperium to już szósta część opowieści o Torkilu i jego rodzinie, przyjaciołach i świecie, w którym żyje, a świat ten jest już zupełnie inny, niż był. Całkowicie inny. Nowy wszechświat Gamedeca to rasowa space opera z cudownie przemyślanym, wybornie rozpisanym i precyzyjnym uniwersum. Nakreślona z rozmachem intryga na galaktyczną skalę od pierwszych stron zadziwia i wciąga, rozwijając przed czytelnikiem świat skomplikowany, niezwykły i obecny na wielu poziomach rzeczywistości. Chociaż akcja powieści przeskakuje z miejsca na miejsce, obejmuje odległe światy i różne poziomy realności, wszystko, co autor zaplanował, zazębia się znakomicie jak precyzyjne puzzle z tysięcy kawałków. Nie wiem, czy tak miało być od początku, czy też pomysł Przybyłka ewoluował z czasem, ale droga, którą autor podążył, jest niezwykła. Zdecydowana rozbudowa otoczenia, sporo obserwacji socjologicznych i ciekawa filozofia czynią kreację w Obrazkach z Imperium wyjątkowo ciekawą. Nie jest to prosta opowieść o kosmicznych bitwach i statkach, chociaż miłośnicy militarnej SF też znajdą coś dla siebie, ale też historia społecznego i psychologicznego rozwoju rasy ludzkiej, która wśród gwiazd szuka ciągle swojej drogi. Marcin Przybyłek niejako przy okazji prezentuje nam swoje spojrzenie na znaczenie i rozumienie wolności osobistej, pojęcie wolnej woli i konsekwencje związanych z tym wyborów. Ogromnym atutem powieści jest postać głównego bohatera. Ewolucja Torkila - od przeciętnego, nieco chandlerowskiego w zachowaniu i mowie „naprawiacza” cyberświata do Archanioła Imperium, jednego z jego fundamentów o mocy niemal „boskiej” - jest fascynująca, jednak nie pozbawia go człowieczeństwa w żadnym z jego wcieleń. Jedną z niewielu wad Obrazków z Imperium jest brak porządnej kobiecej bohaterki. Owszem, jest ich sporo, ale są według mnie mocno stereotypowe – albo bohaterskie Walkirie, albo macierzyńskie kobieciątka i oczywiście do kompletu jedna femme fatale. Nie jest to jednak coś, co dyskwalifikowałoby książkę - po prostu mam nadzieję, że następnym razem będzie lepiej. Nowa książka Marcina Przybyłka jest częścią dużej całości i nie da się jej czytać bez znajomości poprzednich, nawet mimo krótkiego wprowadzenia na początku. Jeżeli jej nie znacie, z czystym sumieniem polecam sięgnąć po pierwsze tomy opowieści o Gamedecu, aby móc w pełni cieszyć się Obrazkami z Imperium, zwłaszcza że następne tomy tej historii zapowiadają się również bardzo interesująco.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj