Z Magdaleną Kubasiewicz po raz pierwszy zetknęłam się podczas lektury jej książki Spalić wiedźmę, która od początku mnie zafascynowała. Po kilku jej książkach obyczajowych cieszę się, że pisarka wraca do korzeni – czyli grozy, fantastyki i… tajemnicy.
Piotra, naszego głównego bohatera powieści, nie da się określić inaczej niż słowem: zwyczajny. Ma zwyczajne życie, pracę, hobby, rodzinę. Może oprócz jednego jego członka – siostry Ewy, która zaginęła przed laty. Piotr od dawna stracił nadzieję na jej odnalezienie, ale policja trafiła na nowy trop. Daleko, prawie na krańcu świata, ginie zupełnie inna dziewczyna, Patrycja. I okazuje się, że miała w swoich rzeczach zdjęcie Ewy…
Magdalena Kubasiewicz poznałam już przy Spalić wiedźmę i od razu zauważyłam, że jak na początkującą pisarkę, ma nie tylko bardzo dobry warsztat, ale również nieźle wykształconą już świadomość własnego pióra. Widać, do czego dąży w swoich powieściach i żaden bohater, opis czy stylistyka powieści nie są rzeczą, która jej wyszła przez przypadek. Także z chęcią zapoznałam się z jej następną powieścią Gdzie śpiewają diabły, traktując już nazwisko Kubasiewicz jako pewnego rodzaju markę – i nie myliłam się.
Zacząć można od tego, że od początku wyśmienitym pomysłem było to, by Piotr nie był żadnym wybrańcem, acz jedynie obserwatorem całej historii. Piotr zresztą jest zupełnie inny od bohaterów jej poprzedniej powieści, a jego zwyczajność kontrastuje z niesamowitością ludzi z miasteczka Azyl. Choć z drugiej strony – mam wrażenie, że w książce tak często podkreślano jego niedopasowanie i zwyczajność, że można było już się tym zanudzić. Niestety, nie zostały również rozwinięte inne bardzo ciekawe postaci – mieszkańcy Azylu. Szkoda. Może Kubasiewicz zdecydowała się na taki zabieg by nie odebrać swoim bohaterom pewnej dozy tajemniczości, jednak miałam wrażenie, że sama zabrała sobie sprzed nosa bardzo interesujący materiał. Nie zmienia to jednak faktu, że postacie były pełnokrwiste i łatwo było zrozumieć ich motywy.
Jeśli chodzi zaś o samą fabułę jest ona… dziwna. Jednak mówiąc „dziwny” mam na myśli same pozytywne rzeczy. Książka wciąga od początku, a czytelnik nawet nie zauważa, kiedy przerzuca ostatnią stronę. Dobrze, że autorka nie zdecydowała się na proste rozwiązania, odpowiednio balansując nad zwrotami akcji czy typowymi i znanymi rozwiązaniami fabularnymi. To ogromny plus.
Niestety, jednak co do książki mam jedną, dużą obiekcję. Choć wydawnictwo Uroboros naprawdę postarało się i samą powieść zdobi przepiękna i nastrojowa okładka, tak opis książki woła o pomstę do nieba, jako że zdradza… najważniejsze treści z książki. Rozumiem, że zadaniem działu marketingu jest stworzenie zachęcającego opisu (i to działa!) tylko co z tego, skoro czytelnik ciągle czeka na punkt kulminacyjny i w sumie okazało się, że już go dawno znał. Oczywiście, to nie jest jedyna zagadka z książki, ale myślę, że czytelnik nie mając pewnych informacji miałby zupełnie inne wrażenie po książce.
Nie zmienia to faktu – I mam nadzieję, że moja opinia nigdy się nie zmieni – że Magdalena Kubasiewicz to wschodząca gwiazda wśród polskich pisarek fantastyki, której życzę jak najlepszej kariery. I każdą książką udowadnia swój talent coraz bardziej. Dlatego zachęcam do kupowania książki tej autorki, choć może bez czytania opisu z okładki.