Kolejny odcinek serialu Geniusz wypada równie dobrze jak dwa poprzednie. Młody Einstein w dalszym ciągu zmaga się z trudami życia codziennego, pomysłami z dziedziny fizyki i wreszcie obowiązkiem bycia ojcem.
Po tygodniu zastaliśmy naszych bohaterów już o kilka lat starszych. Mileva i Albert w dalszym ciągu mieszkają ze sobą, mają dziecko i w wolnych chwilach wspólnie debatują nad teoriami, które dałoby się obalić lub potwierdzić naukowo. Motorem akcji niespodziewanie staje się teściowa, która przyjeżdża, by zająć się dzieckiem.
To właśnie na wątku Milevy i matki Einsteina położono cały ciężar akcji bieżącego odcinka. Ich dyskusje i obdarowywanie się nawzajem lodowatymi spojrzeniami skutecznie trzymały w napięciu, będąc przy tym bardzo emocjonalnymi. To już kolejny raz, gdy Mileva musi mierzyć się z pogardliwymi opiniami ludzi, którzy chcą ją sprowadzić do roli kury domowej. W dalszym ciągu nie jest brana na poważnie i zdaje się, że nie ma dla niej powrotu do świata nauki, czego tak bardzo by chciała. Samantha Colley gra fenomenalnie, każde jej spojrzenie i najdrobniejszy gest jest pełen emocji, co również udziela się widzowi. Z odcinka na odcinek postać tylko zyskuje i wydaje mi się, że w chwili obecnej to głównie na niej skupia się cała historia. To dobrze, bo to najciekawszy wątek serialu.
Inaczej rzecz ma się z Einsteinem. W bieżącym odcinku zdążył dokonać już kilku odkryć, a przynajmniej wpadł na pomysł nowych badań naukowych, w związku z czym na ekranie dużo się dzieje. Są świetne wizualizacje, które dobitnie wyjaśniają widzowi wszystko to, o czym mówią naukowcy, są zachwycające efekty specjalne i w tym wszystkim jest nasz geniusz, który zupełnie zatraca się w nauce. Gdyby nie siła, z jaką wybrzmiewa na ekranie sama Mileva, pewnie byłoby to i fascynujące, ale w przypadku, w którym młodzi są ze sobą skontrastowani, a narracja (celowo bądź nie) stawia w lepszym świetle jednak żonę, Einsteina nie można do końca lubić. Wydaje się nieodpowiedzialny, roztargniony i bierny, co momentami wypada naprawdę irytująco. W poprzednim odcinku wszystkie jego działania były usprawiedliwione, jednak teraz zabrakło na to miejsca. Postać automatycznie na tym traci.
Podobnie jak to było do tej pory, odcinek numer 4 także przedstawia widzom innych, pobocznych geniuszy. Nie mają oni wpływu na akcję bieżącą ani na życie Einsteina i jego rodziny, jednak pojawiają się na ekranie nie bez powodu. Tym razem padło na Piotra i Marię Curie. Poświęcono im tylko kilka scen, jednak mieliśmy wgląd w to, jak się poznali, jak wspólnie pracowali i wreszcie, jak odkryli nowy pierwiastek, który od tej pory będzie miał swoje miejsce na tablicy Mendelejewa. W świetle tego odcinka, który tak bardzo kontrastuje Alberta i Milevę, państwo Curie zdają się być ich zupełnym przeciwieństwem i odbiciem. Są zgrani, szanują się nawzajem, Curie wstawia się za swoją żoną i dumnie walczy o to, by była poważana w środowisku naukowców, tymczasem u Einsteinów niczego takiego nie ma. Albert nie broni żony przed atakami matki, nie pomaga w domu, nie docenia wkładu jej pracy i wreszcie – co stanowiło swego rodzaju emocjonalną kulminację – nie wymienia jej nazwiska wśród osób, jakie pomogły mu w publikacji nowego pisma, choć włożyła w to mnóstwo serca i pracy. Wszystkie te małe zabiegi ponownie działają na niekorzyść Einsteina. Nie popisał się taktem ani klasą, a ta jedna wymuszona scena, w której odprawia własną matkę, wypada już raczej naciąganie i równie dobrze mogłoby jej nie być wcale.
Po raz pierwszy od długiego czasu powróciliśmy też do wątku byłej narzeczonej Alberta, Marie. Bohaterowie spotkali się przy okazji pogrzebu brata i matki dziewczyny, co było ogromną traumą zarówno dla niej, jak i dla jej ojca (bądź co bądź to właśnie jego rodzony syn odebrał mu żonę, a później zastrzelił i siebie). Nie do końca rozumiem zasadność tego wątku, bo w chwili obecnej zdaje się nie mieć wpływu na dalsze życie Einsteina, jednak mimo to postrzegam go jako ciekawą odskocznię od fabuły głównej. No i dzięki temu na moment wkradł nam się do serialu wątek bardzo dramatyczny, żeby nie powiedzieć thriller.
Genius to bardzo dobry serial. Choć poszczególne odcinki bywają zarówno ciekawsze jak i bardziej monotonne, nie ma to znaczenia dla produkcji jako całokształtu. Odcinek numer 4, choć w głównej mierze poświęcony emocjom i stanom psychicznym bohaterów, nie odstaje od dotychczasowych. Aż chce się wiedzieć, co wydarzy się dalej.