Markus Zusak zachwycił już czytelników dwukrotnie. Złodziejki książek i Posłańca nie trzeba przedstawiać nikomu. Pisarz powrócił na rynek z kolejną powieścią. Gliniany most jest książką trudną w lekturze i w ocenie. Nie jest to powrót w glorii chwały, ale też nie ma powodów do hańby.
Gliniany most jest inny od wszystkiego, co do tej pory wyszło spod pióra Zusaka. Z jednej strony to na plus, bo widać, że autor nie ma zamiaru odcinać kuponów od poprzednich sukcesów i sięga po nowe pomysły. Jak to bywa z pomysłami, są udane bardziej i mniej.
Po przeczytaniu kilku stron czytelnik odczuwa delikatną konsternację, zwłaszcza jeśli posądzał się o znajdowanie w zaszczytnej grupie ludzi, którzy potrafią czytać ze zrozumieniem. Początek książki można określić jednym zdaniem „Co ja czytam?!” Jednak nie warto się zrażać, bo potem jest trochę lepiej.
Zusak wprowadza nas w uroczą rodzinę Dunbarów i ich domową menażerię. Autor postanowił zastawić także pułapkę na ciekawość czytelnika. Matka chłopców, Penelopa, jest emigrantką z Polski z czasów potęgi bloku wschodniego. Trzeba na marginesie przyznać, ze Penelopa jest najlepiej zarysowaną postacią w powieści, także wątki z nią związane należą do najciekawszych. Haczyk przynajmniej na mnie zadziałał i to mnie powstrzymało przed odstawieniem książki w kąt na początku lektury. Niestety, później kilkukrotnie rozważałam tę opcję, męcząc się okrutnie.
Markus Zusak napisał powieść o stracie. Bohaterowie są pozbawieni matki, żony, dziewczyny, dzieciństwa, ojczyzny itd. Tak wielu wątków nie da się poprowadzić w normalny sposób. Było oczywiste, że autor będzie musiał znaleźć jakieś rozwiązanie, aby każda historia została opowiedziana. Miało być pięknie, a wyszło tak sobie. Otrzymujemy wielość wątków, różne narracje, w których niestety, łatwo się pogubić, o bałaganie chronologicznym nie wspominając.
O tyle, o ile w poprzednich powieściach pisarz podejmował bardzo trudne tematy, opowiadał o nich w sposób lekki, przystępny dla czytelnika i paradoksalnie ta lekkość potęgowała siłę wyrazu. W przypadku Glinianego mostu otrzymujemy ciężki, pogmatwany produkt.
Książka ma oczywiście kilka plusów. Przede wszystkim jest niesamowicie poetyczna, metaforyczna i najeżona symbolami. Wiele razy miałam wrażenie, że na stronie znajduje się gotowy materiał na wiersz z gotowymi sformułowaniami i metaforami. Ta warstwowość potrafi zauroczyć. Niestety w momencie, gdy damy się porwać poetyczność, zaraz jesteśmy brutalnie sprowadzeni na ziemię przez narracyjny bałagan.
Tę powieść należałoby rozebrać na części pierwsze, przeanalizować i nawet, być może napisać na jej temat pracę dyplomową na polonistyce lub psychologii. Dawno nie czytałam książki, którą mogłabym określić mianem: nie odradzam, ale też nie polecam.