God Friended Me okazuje się przykładem serialu, który sprawnie zachowuje równowagę pomiędzy opowiadaniem rozbudowanej historii sezonu a wątków pobocznych. Te - nazwijmy to - sprawy odcinka są praktycznie wykorzystywane jako środek to rozwoju fabuły, bohaterów oraz relacji ich łączących. To właśnie sprawia, że całość tworzy wyśmienitą mieszankę, w której wszystkie elementy mają swoje miejsce i czas. Widać, że jest to przemyślane i odpowiednio dopracowane. Pod tym względem wręcz polepsza jakość po pilocie. Urok głównego wątku polega na tym, że dostajemy szereg zbiegów okoliczności, które można interpretować na różne sposoby. Z jednej strony na siłę może być to wymyślnie przygotowana mistyfikacja, ale na razie nie ma najmniejszych sygnałów, dlaczego miałoby w ogóle to mieć miejsce. Jeśli to nie jest prawdziwy Bóg, jednak ta osoba powinna mieć jakieś motywy, a w tej chwili nie mam nawet pomysłu, jakie mogłyby one być. Z drugiej strony skojarzenia z elementem nadnaturalnym są oczywiste i wręcz wskazana jest taka droga rozwoju, bo po prostu jest ciekawsza i z potencjałem. A pomysły wprowadzane przez Boga na Facebooku, który gra z bohaterami  w kotka i myszkę, naprawdę napędzają opowieść w sposób znakomity i pełny ikry. Całość jest oparta na pomaganiu drugiemu człowiekowi. Najlepsze jest w tym to, że w odróżnieniu od wielu seriali zahaczających o wątki religijne, ten wychodzi ponad to. Pokazuje pomaganie drugiemu człowiekowi jako inspirację od serialowego Boga, ale nie porusza łopatologicznych kwestii wiary czy wyznania. To bardziej odnosi się do samych podstaw tego, z czym możemy kojarzyć religię chrześcijańską i przekazywane przez nią przesłania, czyli kluczem jest tak naprawdę bezinteresowna pomoc bliźniemu. W obu przypadkach wychodzi to nieźle, choć czasem twórcy zbyt bardzo silą się na wzruszania emocji widza. Przez to czasem jest za ckliwie, gdy powinno być subtelnie. Nie zmienia to jednak faktu, że oba wątki detektyw oraz autystycznego dziecka są interesujące. Ważny też jest rozwój osobisty bohaterów. Miles pracuje nad podcastem, w który wyraźnie ingeruje Bóg. Tu jednak bardziej istotny jest wątek jego rodziny, która w obu odcinkach dostaje sporo czasu ekranowego. Trudna relacja z ojcem rozwija się dobrze i z odpowiednim tempem. Do tego  problem jej siostry świetnie wygląda w 3. odcinku, który udowadnia, że cała sytuacja zmienia życie nie tylko głównego bohatera. To szerzone dobro pozwala polepszać życie wielu ludzi. A przecież u Cary jest również trudno i emocjonalnie. A obok tego mamy humor (przyjaciel Cary i Milesa to gwarantuje) oraz ewentualny romans bohaterów na horyzoncie. Niby wszystkiego jest dużo, ale twórcy umiejętnie wplatają to w różne miejsca i z wyczuciem czasu, które pasuje. Po prostu. God Friended Me jest serialem prostym i bardzo świadomym konwencji, jaką prezentuje. Lekki, przyjemny, wesoły i z pozytywnym przesłaniem. Czegoś takiego brakuje w telewizji przesyconej mrokiem i realizmem. Na razie jest ciekawie.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj