W 1998 roku reżyser Roland Emmerich wyznaczył pewien kierunek opowieści o Godzilli, wielkim jaszczurze niosącym zniszczenie w Ameryce. Fani z Japonii byli oburzeni wizją amerykańskiego reżysera, który ich ikonę potraktował jak zwykłego potwora, zagrażającego ludzkości. Zresztą nie tylko oni byli rozczarowani. W 2014 do tematu powrócił Gareth Edwards, ale jego wizja też nie zadowoliła fanów. Widzowie na całym świecie byli wkurzeni, że w ponad dwugodzinnym filmie tytułowego bohatera widać w sumie przez 12 minut. 5 lat później reżyser Michael Dougherty stara się naprawić ten błąd. W jego produkcji Godzilla jest obrońcą ludzkości. Ma zmierzyć się z tytanami, którzy zostali wybudzeni przez ekoterrorystów. Dostajemy więc to, z czego ta seria słynie, wielkie potwory walczą ze sobą, demolując tym samym miasta i pozostawiając po sobie pogorzeliska. I muszę przyznać, że pod względem wizualnym Godzilla 2: Król potworów jest zapierającym dech w piersi spektaklem świetnych efektów specjalnych. Zarówno Godzilla, jak i Król Ghidorah, Rodan czy Mothra prezentują się wybornie. Widać, że twórcom zależało na tym, by potwory wyglądały jak najbardziej realistycznie. Szkoda, że obserwowanie ich walk nie jest tak pasjonujące jak ich wygląd. Nie podoba mi się jednak sposób prowadzenia kamery w czasie walk tytanów. Ma on przypominać obraz z kamer przymocowanych do hełmów żołnierzy. Obraz cały czas się trzęsie, widz z trudem dostrzega, co dokładnie się dzieje i kto komu zadaje w danej chwili cios. Przyzwyczajenie się do tego typu formy zajmuje dużo czasu. O ile zachwycam się wykreowanymi potworami, o tyle jestem rozczarowany prawie całą obsadą i bzdurnym scenariuszem. Cele ekoterrorystów są wręcz idiotyczne. Odniosłem wrażenie, że scenarzyści obejrzeli Avengers: Wojnę bez granic i postanowili przypisać ekoterrorystom te same motywacje, jakie ma Thanos. Uwalniają oni tytanów, by ukarać ludzkość za niszczenie przyrody, twierdząc, że te stwory wprowadzą równowagę na świecie. Logiki w tym nie ma za grosz. Cała intryga jest sklecona na kolanie i rozczarowuje swoją prostotą i głupotą. Do tego dochodzi fatalne aktorstwo. Millie Bobby Brown powoli zaczyna być szufladkowana jako Eleven ze Stranger Things i w kolejnych projektach gra po prostu tę samą postać tylko o innym imieniu. Nie pokazuje żadnych nowych emocji, nie rozwija się aktorsko. Charles Dance gra na autopilocie, idąc po linii najmniejszego oporu. O bezbarwnej grze Very Farmigi nawet nie wspomnę. Jedyną osobą, która stara się wykrzesać z tego scenariusza coś więcej jest Kyle Chandler. Grany przez niego Mark Russell jako jedyny otrzymał ciekawą motywację do działania. Widz z łatwością utożsamia się z tym bohaterem, rozumiejąc jego nastawienie do tytanów oraz nienawiść do Godzilli. Reszta aktorów po prostu sucho wyrzuca z siebie kwestie, nie wierząc zbytnio w to, co kieruje ich bohaterami. Całość przypomina trochę Klan tylko z kosmicznym budżetem.
materiały prasowe
+1 więcej
Walki, pomimo tego, że pięknie wyglądają, szybko zaczynają nudzić, ponieważ fabularnie nic z nich nie wynika. Widz szybko traci zainteresowanie tym, kto wygrywa i w jaki sposób, ponieważ de facto jest mu to obojętne. Scenarzyści bowiem zapomnieli odpowiednio umotywować, czemu Godzilla ma bronić ludzkość przed Królem Ghidorahem oraz jaką dokładnie funkcję w naszym świecie mają odgrywać tytani. Godzilla 2: Król potworów jest wstępem do przyszłorocznego wielkiego starcia Jaszczura z Małpą z Wyspy Czaszki. Kilkakrotnie podczas tego filmu widzimy zapowiedź tego epickiego starcia. Czy scenariuszowo będzie ono bardziej dopracowane? Mam taką nadzieję, bo inaczej będę równie rozczarowany jak teraz.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj