Gość ("The Guest") przejdzie w kinach bez echa, by za kilka lat powrócić do łask jako film kultowy. Produkcja Adama Wingarda ma ku temu wszystkie predyspozycje – błyskotliwie łączy dramat z komedią, czerpiąc przy tym z gatunkowych klisz kina klasy B. Przed zaliczeniem zaś jej do takowego powstrzymuje świadomość intertekstualności. Adam Windgard, naprawdę, to jest dopiero gość!

Zbliża się Halloween. Rodzinę Petersonów odwiedza David, kolega z wojska zmarłego jakiś czas temu Caleba. Nie wiemy, jakie są intencje przybysza, ale choć nikt z domowników nie dostrzega niczego złego, my, widzowie, podejrzewamy, że jest coś z nim nie tak. Jak w prawdziwym thrillerze czekamy tylko, aż David wybuchnie.

Ale nie wybucha. Szybko wtapia się w nowe towarzystwo, zaskarbiając sobie zaufanie wszystkich dookoła. Matce opowiada o jej zmarłym synu, ojcu towarzyszy podczas wieczornego posiedzenia z piwem, synowi pomaga rozprawić się prześladującymi go kolegami, a córkę zabiera na imprezę, pokazując, jaki z niego rozrywkowy facet. Thriller zmienia się w film inicjacyjny, a napięcie zostaje rozładowane przez szereg czerstwych żartów. Nie przeszkadza jednak to, że są czerstwe, bo wie to i widz, i reżyser. Śmiejemy się więc wszyscy, dostrzegając zamierzony przez twórców dystans do wydarzeń przedstawianych na ekranie.

[video-browser playlist="630246" suggest=""]

Aż nagle robi się znów dramatycznie i film wraca do konwencji fabuły na serio. Choć nie ma tu krzty oryginalności, paradoksalnie zaskakująco jest do samego końca. Windgard miesza ze sobą ograne klisze, raz wygrywając je w tak poważnej nucie, że budzi to zgoła odwrotną reakcję, innym razem korzystając z nich "po bożemu", ale za to ze służącą za kontrapunkt popową muzyką lat 80. Gość jest tym, czym nigdy nie udało się w pełni być filmom z serii Niezniszczalni, czyli spożytkowaniem liczących sobie dwie dekady schematów - nie zwykłym odgrzaniem ich współczesnemu widzowi, ale przygotowaniem ich na nowo, tym razem z lekkim przymrużeniem oka.

Czytaj również: Recenzja filmu "Rogi"

Adam Windgard to być może nie Quentin Tarantino, Robert Rodriguez czy Nicolas Winding Refn (choć Dan Stevens jakby modelował swoją postać na Ryanie Goslingu!), ale trudno Gościowi się nie oprzeć. Wpuścić go do domu – nigdy. Za to wybrać się na niego do kina – koniecznie.

To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj