Wiele produkcji w swoich zimowych finałach próbowało szokować, wywoływać emocje bądź - tak jak "Impersonalni" - sygnalizować poważne zmiany. Podobną drogą próbowało iść "Gotham", którego twórcy pokazali, że może im braknąć pomysłów nawet na jeden sezon. Postanowili więc umieścić Jima Gordona w Arkham. Bo skoro już pokazywać sławetne miejsce, to najlepiej z bohaterem w środku. Mogło to mieć nawet pewien sens, gdyby zostało odpowiednio poprowadzone, tymczasem widz dostał kolejny festiwal głupot i dziur scenariuszowych oraz logicznych. Gordon jest już strażnikiem więziennym od kilku tygodni i, o dziwo, praktycznie nikt go nie lubi, z naczelnikiem doktorem Langiem na czele. To wciąż ten sam, stary bohater – uparty, uczciwy i bezpłciowy z ani krztyną charyzmy. Czyli dokładnie taki, jaki nie powinien być w skorumpowanym Gotham. Ci, którzy spodziewali się ciekawych zwrotów akcji w Arkham, srogo się zawiodą. Ani nie ma buntu, ani przewrotu, ani nawet specjalnego pokazywania komiksowych złoczyńców. Są za to tajemnicze eksperymenty z użyciem prądu. Nie powiem, zdarzył się w pewnym momencie twist, który mnie zaskoczył. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że ten twist nie miał racji bytu. Bo jakim cudem strażnik więzienny od kilku tygodni pracuje w danym miejscu i nie wie, że jedna z pielęgniarek jest więźniem? A może wie, tylko twórcy nie sugerują tego widzowi? Tani chwyt. Bardzo tani. Widz jest więc świadkiem wielu nudnych scen ze snującym się po planie Gordonem z przybitą miną. Przez większość czasu absolutnie nic się nie dzieje, a całość ratuje jedynie postać doktor Leslie Thompkins. Morena Baccarin może nie jest wybitną aktorką, ale przyjemnie się na nią patrzy, szczególnie gdy posyła naburmuszonemu Gordonowi zniewalający uśmiech. Szkoda, że między aktorami nie ma jakiejś szczególnej chemii, bo stanowiliby wspaniałą odskocznię od rozhisteryzowanej i nader irytującej Barbary, na którą nawet sami twórcy nie mają pomysłu. [video-browser playlist="648279" suggest=""] Nie lepiej jest z Seliną, której rola w odcinku została na szczęście sprowadzona do pomocy Ivy. I tutaj kolejny idiotyzm. Ivy przez kilka dni okupuje apartament Jima, mieszka sobie w nim, dochodzi do zdrowia, jada - ba! - nawet odbiera telefony Gordona. Wiadomo przecież, że główny bohater niemal w domu nie bywa. Jasne punkty to przede wszystkim Pingwin, który dostaje nauczkę od Maroniego, i wciąż spiskująca Fish. Akurat cieszę się, że wątek ten idzie do przodu, bo cała reszta zawodzi. I choć rola Jady Pinkett-Smith jest mocno przerysowana, a ona sama także momentami irytuje, to bezbłędnie pokazuje mechanizmy rządzące mafią. Knowania i intrygi to chleb powszedni, więc wątek ten może interesować. Nie zapominajmy o Bullocku, którego pojawienie się na kilka minut niemal ratuje odcinek. "Gotham" mogło być najlepszym serialem komiksowym. Bogaty świat, ciekawie zaprojektowane miasto, niejednoznaczne umiejscowienie czasowe i interesujące podejście do głównego bohatera (wszak nie dostajemy znowuż Batmana, a swego rodzaju przewrotny origin, bo ukazujący nam Człowieka Nietoperza z perspektywy dziecka) zwiastowało sukces. Jakież więc było zdziwienie, gdy okazało się, że Bruno Heller stworzył małego potworka, w którym miasto jest tak przerysowane, że wstydzą się twórcy komiksowi, widzowie dziwią się, iż ktoś chce tam w ogóle mieszkać, główne postacie są bez charyzmy i wyrazu, a całość ratuje Pingwin (bezbłędna kreacja). Zobacz również: Zdjęcie i makiety promocyjne filmu „Avengers: Czas Ultrona” 11. odcinek jest tym samym co poprzednie – plątaniną bez ładu i składu, byle dotrwać do finału. Obawiam się, że twórcom kończą się pomysły. Gdyby nie Bullock i Pingwin, byłoby bardzo słabo.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj