Gotham miało być serialem przełomowym, a okazało się zaledwie poprawne. Ciekawe pomysły i wizja świata przedstawionego straciła na wartości, gdy zaczęły pojawiać się coraz nudniejsze sprawy tygodnia, a proceduralny charakter produkcji dał się we znaki. Czasami jednak zdarzają się odcinki bardzo dobre, przynajmniej w porównaniu do innych, i właśnie taki jest odcinek 8 - "The Mask".
Przedstawiona historia nawiązuje do poprzednich, a przede wszystkim jest mocno zakorzeniona w głównym wątku. Mamy więc Oswalda negocjującego z Fish Mooney, co nie kończy się dla niego najlepiej. Mamy i Jima Gordona, który jako jedyny biały rycerz wśród policjantów przeżywa trudne chwile. Aż dziwi człowieka jego upór w dążeniu do prawdy i sprawiedliwości. Niekiedy zdaje się to graniczyć z głupotą. Rację zdaje się mieć Bullock, mówiący, że Gordon po prostu lubi stawać przeciw wszystkim i wszystkiemu. Mamy wreszcie Bruce'a Wayne'a, który wychodzi ze swego pałacu i wraca do szkoły. Nie jest to jednak powrót szczęśliwy - okazuje się, że w elitarnej szkole dla dzieciaków jest tyle samo psycholi, socjopatów i idiotów co na ulicach Gotham. Doprawdy jest to jeden z punktów, do których będę się wciąż przyczepiać. Gotham pokazywane jest jako antyutopia, swoiste piekło na ziemi, gdzie nikt oprócz gangsterów nie chciałby mieszkać. Co chwilę padają słowa: złe miasto, zepsute, skorumpowane, okropne - czy nie można by nieco obniżyć stężenia przestępców na metr kwadratowy? W Gotham jest tyle bezprawia i zepsucia, że aż wydaje się to nierealne.
[video-browser playlist="632805" suggest=""]
Intrygująca jest sprawa tygodnia, a szczególnie zadowoli ona fanów komiksów. Morderstwo chłopaka, który chciał zostać finansistą, nie jest przesadnie skomplikowane i Gordon szybko trafia na trop Sionis Industries, ale już nawiązanie zarówno do postaci Czarnej Maski, jak i poniekąd do "Podziemnego kręgu" jest naprawdę przyjemne. Szczególnie cieszy pojawienie się samego Sionisa i jego alter ego. Może nieco zbyt szybko Heller wprowadził tę postać, a policjanci poznali jej tożsamości (choć znowuż nie byłaby to taka wielka tajemnica), ale wierzę, że Czarna Maska jeszcze namiesza.
Wątek główny rozwija się w najlepsze. To dobrze, bo - oprócz Nygmy - Oswald jest najlepszą postacią w serialu. Doskonale zagrany, cudownie obrzydliwy i antypatyczny, a jednocześnie w pewien sposób wzbudzający litość i sympatię. W jednej chwili służalczy, w drugiej całkowicie bezwzględny. Niesamowicie wykreowana postać i aż chce się zadać pytanie Hellerowi, dlaczego nie potrafi każdego czarnego charakteru opisać. Co nie zmienia faktu, że antybohaterowie jak Bullock czy złoczyńcy są o wiele lepiej wykreowani niż dobre postaci.
Na uwagę zasługuje scena pomiędzy Alfredem a Bruce'em dotycząca samoobrony, bicia i zemsty na koledze ze szkoły. Widać, że postać kamerdynera będzie tutaj zupełnie inna niż ta znana z "Batmanów" Burtona czy Nolana. Podoba mi się jednak ta interpretacja Alfreda. Idealnie pasuje do tego, by wykorzystać mrok czający się w Brusie. A ten narasta. Patrząc na tego małego chłopaka, jesteśmy w stanie uwierzyć, że za kilkanaście lat będzie on największą zmorą bezprawia.
Zobacz również: "Arrow" i "The Flash" - kolejna część crossovera na zdjęciach
Gotham nie ustrzegło się błędów. Stężenie komiksowych postaci na ekranie nadal przekracza dopuszczalny limit. Twórcy za wszelką cenę chcą nam pokazać, że zanim Bruce stanie się pełnoletni, to Gordon będzie znał już z imienia i nazwiska wszystkich przyszłych przeciwników. Jest to jednak adaptacja komiksowa, nie można się więc aż nadto czepiać, a na pewne rzeczy zwyczajnie należy przymknąć oko. I właśnie kiedy to oko się lekko przymknie, dostaje się naprawdę ciekawą produkcję z niesamowitym klimatem.