Fabuła odcinka Smile Like You Mean It toczy się wokół Dwighta, samozwańczego przywódcy fanów Jerome’a Valeski, który szybko okazuje się równie nieciekawy i nudny jak jego imię. Nawet sam James Gordon mówi mu, że Jerome przynajmniej go nie nudził. Dwight niezrażony jednak niczym postanawia wzorem doktora Frankensteina ożywić Jerome’a, co zresztą udaje mu się, choć z opóźnieniem. Interesujące jest, że zawsze kiedy podejmowane są próby ożywienia zmarłych, ci wszyscy szaleni naukowcy bawią się w elektryków… Ciekawe, jak wyglądałoby wskrzeszanie ludzi, także w Gotham, bez inspiracji klasyczną powieścią Mary Shelley. Aczkolwiek idea, że wystarczy pozbawić Jerome’a twarzy, a tłum ruszy za Dwightem niczym owce za pasterzem, była całkiem ciekawa. W końcu każdy jest Jerome'em. A Lucius, odpowiadający z kamienną twarzą Gordonowi, co zrobiłby, gdyby miał ożywić zmarłego, jest na swój sposób przezabawny. W końcu wskrzeszanie to bułka z masłem. Odkąd James Gordon pozbawił życia męża Lee, ich relacja jest o wiele ciekawsza. Doktor Thompkins nareszcie pokazuje pazur, choć tym razem bez morderczych skłonności. Nie da się ukryć, że ma solidny powód, aby nienawidzić Jamesa, ale jej sposób zachowania i tak uległ sporej zmianie. Jest zdecydowanie bardziej sarkastyczna, a rozmowa Lee z niespodziewanie całkiem żywym Jerome'em była świetna. Ta bohaterka wkroczyła na poziom, na którym absolutnie nic jej już nie zaskakuje, a ożywionego mordercy wręcz się nie boi – bardzo podoba mi się taka nowa Lee, ponieważ groziło jej, że stanie się równie irytująca jak Barbara, która z nudnej i przemiłej kobiety wpadła w drugą skrajność… Mam wielką nadzieję, że twórcy nie zaszaleją i nie zrobią z doktor Thompkins kolejnej wariatki mordującej kogo popadnie bez mrugnięcia okiem. Ewentualnie ona i James znów się zejdą, co byłoby jednak dość oklepanym rozwiązaniem. Wprowadzenie wątku matki Seliny okazało się średnim posunięciem – prawie na pewno czekają nas kolejne odcinki z jej udziałem, ale kiedy okazało się (niezbyt duża niespodzianka), że próba pojednania się z córką była tak naprawdę skokiem na kasę Bruce’a Wayne’a, czar prysł. Dodatkowo mamy kolejną „teen dramę” z udziałem wyżej wymienionego i Seliny, których znajomość w dużej mierze opiera się na kłótniach i wzajemnych przeprosinach. Prawdopodobnie nie inaczej będzie teraz. Pingwin po swoim bardzo nieudanym występie telewizyjnym cierpi w samotności, a z marazmu i niechęci do życia ratuje go Barbara. Szkoda, że uczucie Cobblepota do Edwarda odebrało mu sporo rezonu, a także rozumu. Pingwin wierzący ślepo, że nikt nie jest w stanie mu dorównać, tak łatwo daje się wodzić za nos Barbarze, że aż przykro patrzeć. To zdecydowanie jeden z tych bohaterów, dla których wciąż warto oglądać Gotham, więc pozostaje tylko z  niecierpliwością czekać na jego finalną konfrontację z Nygmą. Szkoda swoją drogą, że ten tym razem nie pojawił się osobiście, ale z pewnością widzowie mogą spodziewać się słodkiej zemsty w wykonaniu Eda w przyszłym odcinku. Smile Like You Mean It kończy się efektownym wybuchem, a całe miasto zostaje pozbawione prądu. Jerome, którego powrót był dobrym posunięciem twórców, nie będzie więc próżnował i postara się, aby było ciekawie. Oby następne odcinki też takie były.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj