Premierowy odcinek skupiał się na uciekinierach z Indian Hill i tak też jest w drugim. Tym razem mamy tu Fish Mooney, która – czego nie da się ukryć – stała się jedną z najbardziej irytujących i zwyczajnie nudnych postaci w historii tego serialu. Nie można oczywiście nie docenić talentu Jady Pinkett Smith, która wciela się w tę rolę, widać jednak, że na jej postać zwyczajnie nie ma już żadnego pomysłu. Dlatego też dobrze się stało, że na jakiś czas zniknie z pola widzenia. W tym samym odcinku doszło do ważnego wydarzenia, które może zaważyć na politycznej przyszłości Gotham. Pingwin zyskał już całkowite poparcie społeczne. Nawet jako jeden z najbardziej groźnych przestępców w historii tego miasta potrafi porwać ze sobą tłumy, ścigając swoją nemezis – Fish Mooney. Łatwość, z jaką to się stało, pozwoliła szybko podjąć mu decyzję o tym, aby ubiegać się o urząd burmistrza Gotham. Skoro mowa już o Pingwinie, to niestety wcześniej uznawany za wyróżniającą się postać tego serialu, dziś już taki nie jest. Cobblepot zamiast tego coraz częściej jest śmieszny, choć na szczęście są momenty, kiedy znów staje się tym samym, groźnym i niebezpiecznym przestępcą. Niestety jest ich zdecydowanie zbyt mało. W tym przypadku można być jednak pewnym, że jeszcze nie raz pozytywnie zaskoczy. Wiele dzieje się również w życiu młodego Bruce’a Wayne’a. W odcinku Burn the Witch dochodzi do bardzo ważnego spotkania z przedstawicielką Trybunału Sów. Co ważne, Trybunał miał się stać jednym z głównych wątków tego sezonu, a przynajmniej tak się zapowiadało. Niestety, rozejm zawarty pomiędzy Bruce’em a Trybunałem sprawia, że przez jakiś czas z pewnością nie zobaczymy organizacji, która pociąga za sznurki w Gotham. Z tego wątku twórcy płynnie przeszli do kwestii sobowtóra młodego Wayne’a, który nieoczekiwanie zjawia się w jego domu. Wiemy o nim, że jest to produkt eksperymentów dr. Strange’a (na marginesie – jego postać z groźnego, szalonego naukowca została sprowadzona do  małego bezbronnego szczura w klatce, co zresztą nachalnie wręcz pokazano w drugim odcinku) i nic więcej. Przy tej okazji wychodzą ponownie wady w scenariuszu. Choć przez dwa sezony w życiu przyszłego Batmana działy się rzeczy, które zdecydowanie powinny wpłynąć na jego instynkt samozachowawczy, to…  tak się nie stało. Jedyną postacią zachowującą (jak zawsze zresztą) przytomność umysłu jest Alfred, ale to za mało. Bruce tradycyjnie chce pomóc „temu czemuś” - jak nazywa go Alfred - i rozwikłać tajemnicę jego istnienia. Jak to się skończy – nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że sobowtór spróbuje przejąć jego życie, co pewnie i tak niczego młodego Bruce’a nie nauczy. Gdzie w tym wszystkim jest Jim Gordon? Jak na razie jest zawieszony między szukaniem dziwadeł stworzonych w Indian Hill i rozwiązywaniem swoich problemów sercowych. Tak jak wcześniej jego postać była płaska, tak teraz twórcy postarali się o to, by ten efekt jeszcze zwiększyć. Jego upadek przez złamane serce jest swoistą parodią – nie przekonuje w żaden sposób. Przy tym wszystkim Gordon nadal z pasją walczy ze złem w Gotham. Najgorsze jest to, że każdy przeciwnik, z którym ma do czynienia, pod względem charakteru jest o wiele ciekawszą postacią niż on. Może trochę życia tchnie w niego powrót ukochanej Lee, choć tu zapowiada się na to, że będziemy świadkami wydarzeń w myśl zasady „kocha, nie kocha”. Gotham na razie nie porywa, ale też nie powoduje odruchów wymiotnych. Lokacje przedstawiane w serialu nadal zachwycają. Samo miasto jest chyba do tej pory jedyną stałą, która oddaje klimat komiksowego pierwowzoru. Odnosi się jednak wrażenie, że cała produkcja coraz bardziej przypomina operę mydlaną – mnogość różnych wątków i postaci sprawia, że coraz trudniej się w tym wszystkim tak do końca odnaleźć. Nie ma jak do tej pory głównej linii, po której stąpają scenarzyści. Trzeba jednak przyznać, że widać w tym jakiś zamysł, tylko jeszcze nie wiadomo jaki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj