Nie tak dawno temu oglądaliśmy w pierwszym odcinku finałowej serii Gotham, jak nasi bohaterowie zjednoczyli się, aby walczyć przeciwko wspólnemu wrogowi. W najnowszym epizodzie w końcu dociągnęliśmy do tych newralgicznych momentów, gdzie już mieliśmy pewność, kto stoi po drugiej stronie barykady. Tamte sceny ekscytowały i przede wszystkim zapowiadały brawurową i heroiczną końcówkę sezonu, pełną wybuchów i strzelanin. Wyglądało to wszystko obiecująco, ale jednak pełna wersja tego podniosłego pochodu i starcia z Banem nie do końca satysfakcjonowała. I to nie dlatego, że wzajemny ostrzał na barykadzie wyglądał nierealnie, a zarazem komiksowo, co jest normalne dla Gotham. Po prostu słabe efekty specjalne i brak emocji popsuły całą zabawę. Ta walka nie sprawiła takiej frajdy, jakiej oczekiwaliśmy. Twórcy postawili w tym odcinku na akcję, która pędziła śmiało do przodu. I bardzo dobrze, ponieważ mieliśmy mniej czasu na zastanawianie się nad logiką wydarzeń i uważnemu przyglądaniu się poszczególnym starciom między bohaterami. Na pierwszy rzut oka walka między Gordonem i Barbarą a Nyssą prezentowała się widowiskowo. Szczególnie Kean imponowała sprawnością fizyczną, gdzie z łatwością poradziła sobie z kilkoma przeciwnikami na raz, z drobną pomocą kapitana. Do tego poetyckie zakończenie pojedynku, w którym córka Ra’sa zostaje dźgnięta sztyletem jak jej ojciec też pasowało do historii. Ale gdy przestaniemy przymykać oko na Nyssę, która okazała się mdłą i irytującą przestępczynią, średni montaż walk i na fakt, że Barbara dosłownie przed chwilą urodziła dziecko, to całe to wydarzenie już nie prezentuje się tak efektownie. Jednak ważne, że ta część fabuły znalazła swoje w miarę zadowalające rozwiązanie. Gdy tylko Bruce nie obwiniał się o całe zło, które dotknęło Gotham i Alfreda, co bardzo przypomina w zachowaniu Batmana, również sprawnie działał, aby powstrzymać Bane’a. Najpierw bez chwili zawahania pognał wysadzić w powietrze Wayne Enterprises, gdzie zobaczyliśmy kawał znakomitych efektów komputerowych. Walące się budynki wyglądały fantastycznie, jak na serialowe warunki. A następnie, razem z Seliną, walczył w bezpośrednim starciu z Banem, który wyrósł jak spod ziemi niczym szwendacz w The Walking Dead. Dwójka nastolatków nie miała szans pokonać tego złoczyńcę, ale z pomocą nietoperzy ta sztuka im się udała. To było świetne, symboliczne nawiązanie do postaci Batmana, a sam pojedynek też cieszył oczy. Dynamiczna akcja i walki doprowadziły do ostatecznej konfrontacji twarzą w twarz z Banem i jego ludźmi. Wierzę, że na papierze w scenariuszu sceny, gdy nasi główni bohaterowie stanęli na drodze armii, a potem dołączyli do nich mieszkańcy Gotham, zapowiadały się emocjonująco, będąc doskonałym zakończenie całego wątku. Jednak w praktyce brakowało im napięcia, a co za tym idzie radość z powstrzymania Bane’a zupełnie nie udzieliła się widzom, co rozczarowuje. Warto również wspomnieć o Oswaldzie i Edzie, których zawsze łączyły specyficzne relacje z podtekstem homoseksualnym. Twórcy świetnie to rozegrali w ciągu tych kilku sezonów, nie przekraczając pewnej granicy, aby nie rozdrażnić fanów komiksu, a zarazem pokazać, że łączy ich silna więź. I to zobaczyliśmy również w najnowszym odcinku. Pingwin zasłonił swoim ciałem Eda w wyniku czego został ranny, a ten nie opuścił przyjaciela, który postanowił walczyć o Gotham. Gdy zawierali kolejny braterski pakt trochę zapachniało powtórką z rozrywki z ostatniego epizodu czwartego sezonu, gdy Nygma i Lee dźgnęli się nawzajem nożami. Ale na szczęście nic takiego się nie stało, a sama scena nawet trzymała w napięciu. Jednocześnie dobrze też podsumowała ich relacje, z których mogłaby powstać jeszcze osobna telenowela. O ile Pingwin od dawna jest ukształtowanym złoczyńcą, tak cieszy, że Ed w końcu też w płomiennym monologu postanowił wykorzystać swoją inteligencję do rządzenia w Gotham. Trzeba przyznać, że ta dwójka tworzy sympatyczny duet i takie zamknięcie całego wątku w piątym sezonie może się podobać. Po rozprawieniu się z Banem, co nastąpiło bardzo szybko, dzięki dynamicznemu rozwojowi akcji, przyszedł czas na odznaczenia i podziękowania. Tak naprawdę ostatnie kilka minut moglibyśmy uznać, jako całkiem satysfakcjonujące zakończenie serialu, gdyby nie to, że pozostał nam jeszcze jeden odcinek. Gordon został mianowany na komisarza, Oswald i Ed uścisnęli się w pokojowym geście, a Bruce odleciał samolotem, aby przeobrazić się w Mrocznego Rycerza. Trzeba tu powiedzieć, że Wayne bardzo nieczule potraktował Selinę, która kilkakrotnie zapewniała go, że zawsze będzie go wspierać. Na pewno nie zyskał sobie tym fanów. Natomiast, co to miałoby być za pożegnanie z bohaterami bez ostatniego występu Jeremiah? Zabrakłoby najważniejszego elementu całej historii o powstaniu Batmana, obok czarnej peleryny, wąsów Gordona oraz monokla Pingwina, na co czekamy z utęsknieniem od lat. Ale jako zamknięcie tej części fabuły, jak najbardziej się sprawdziło. Przedostatni odcinek Gotham dużo obiecywał, ale nie można się oprzeć wrażeniu, że wyczuwalny był pośpiech w kręceniu, przez co nie wszystko zostało dopracowane. Nacisk na akcję obnażył pewne niedociągnięcia, a do tego pozbawił kilku scen emocji. Efekty specjalnie były nierówne – raz zachwycały, a innym razem nie prezentowały się nadzwyczajnie. Twórcy nawet nie wysilili się, aby podnieść jakość epizodu. Raczej wyszło tak, jak mogliśmy się tego spodziewać po tym serialu. Ten odcinek mógł być lepszy, a ostatecznie można go ocenić na czwórkę z minusem, jako niezłe pożegnanie z kilkoma aktorami. A to dlatego, że finałowy epizod Gotham przeniesie widzów w przyszłość, kiedy dorosły Bruce Wayne w końcu przywdzieje czarny kostium i zacznie walczyć z przestępczością w mieście. Możemy zacierać ręce w ekscytacji!
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj