Game of Thrones” („Game of Thrones”) przyzwyczaiła widzów, zwłaszcza tych, którzy książek nie czytali, do trzymającej w napięciu fabuły, zwrotów akcji i trupów ścielących się gęsto. Tego wszystkiego znacznie mniej jest w nowym 5. sezonie serialu, przez co fani szukający tu mocnych wrażeń mogą się czuć nieco rozczarowani. Akcja widocznie spowolniła i coraz trudniej uwierzyć, że nagle i niespodziewanie ruszy z kopyta. Dlatego też cieszy fakt, że w 6. odcinku wreszcie (nadal powoli, ale jednak) zaczyna się coś dziać. Jamie i Bronn przestali wreszcie iść i nareszcie dotarli do Dorne. Gdyby nie interwencja Żmijowych Bękarcic w następnym odcinku byliby już pewnie w drodze powrotnej. Walka pomiędzy Jamiem, Bronnem, Obarą, Nymerią i Tyene należała do interesujących. Córki Oberyna sporo mają ze swojego ojca. Podobnie jak on lubią się przechwalać i popisywać zdolnościami, co czyni ich sposób walki widowiskowym. Aż szkoda, że potyczka została przerwana tak szybko i nie doczekaliśmy się zwycięzców. Wbrew pozorom niełatwo jest jednoznacznie stwierdzić, kto ostatecznie wygrałby w tym starciu. Wraz z aresztowaniem sytuacja skomplikowała się nie tylko dla Jamiego i Bronna, ale również dla Ellarii i córek Oberyna. Książę Doran jak na razie wydaje się być po stronie zakochanych w sobie nastolatków, jednak czas pokaże, co z tego wyniknie. Do celu mogliby również dotrzeć wreszcie Tyrion i Jorah. Spotkanie karła z Daenerys na pewno będzie pamiętnym wydarzeniem, po co je więc tak na siłę opóźniać? Przydałoby się też, żeby ktoś powiedział Jorahowi, że szara łuszczyca nie przejdzie mu od samego przyglądania się ranie, bo chyba jeszcze tego nie wie. Arya natomiast poczyniła pewne postępy w swoich próbach stania się Człowiekiem bez twarzy. Do tej pory szło jej opornie, ale teraz wie już co dzieje się z mytymi przez nią ciałami, przeszła też pewnego rodzaju test okłamując chorą dziewczynkę przyniesioną przez ojca do Domu Czerni i Bieli. Okazuje się tym samym, że to wcale nie na prawdzie zależało Jaqenowi, lecz na zręcznym opowiedzeniu kłamstwa. Arya nie jest jeszcze gotowa by stać się Człowiekiem bez twarzy, ale według słów Jaqena jest już gotowa by stać się Kimś Innym. Moment, w którym Arya wchodzi do wypełnionej twarzami komnaty jest jednocześnie magiczny i przerażający. Zmusza też do zastanowienia, czy do przemiany w kogoś innego potrzebna jest jego twarz, oraz czy aby stać się człowiekiem bez twarzy trzeba porzucić swoje własne oblicze? Wątek ten zmierza w coraz bardziej tajemniczym kierunku, co zdecydowanie działa na jego korzyść. [video-browser playlist="697205" suggest=""] Wiele złego można powiedzieć o Cersei, ale jedno trzeba jej przyznać - gdy sobie coś postanowi zazwyczaj dopnie swego. Nie mam zielonego pojęcia jak to się stało, że Lady Olenna uwierzyła w jej słowa i dała się przekonać, że spotkanie z Wielkim Septonem nie będzie procesem, lecz śledztwem. Jednak tym sposobem rodzeństwo Tyrellów dało się zrobić na szaro. Pojawienie się kochanka Lorasa było bowiem tak samo pewne, jak to, że sam oskarżony wszystkiego się wyprze. Intryga została przez Cersei rozegrana koncertowo. Nie tylko pozbyła się znienawidzonej synowej, ale jeszcze wpakowała ją i jej brata w poważne tarapaty. Młody król nie był w stanie nic zrobić by pomóc swojej żonie i szwagrowi, co doskonale pokazuje jaką marionetkę uczyniła z niego matka. Cała ta sytuacja prędzej czy później wyjdzie zapewne królowej matce bokiem, ale chwilowo może cieszyć się swoim zwycięstwem. Chyba nikt w całym Westeros nie ma takiego pecha do przyszłych (i obecnych) mężów jak Sansa Stark. Najpierw obiecano ją rozpieszczonemu, sadystycznemu Joffreyowi, potem wydano za jego wuja - karła, by ostatecznie uznać, że nieskonsumowane małżeństwo się nie liczy i ożenić ją jeszcze raz z jeszcze większym sadystą niż syn Cersei. Osobiście zaczynam dochodzić do wniosku, że cały wątek Boltonów pojawia się tylko i wyłącznie po to, by jeszcze raz i jeszcze mocniej dokopać Sansie. Przez moment wydawało się, że bohaterka pokaże wreszcie pazury, ale na to też nie ma już chyba szans. Sansa odważna jest tylko w stosunku do tych, których uważa za gorszych od siebie. Potrafi postawić się kochance Ramsaya, kiedy ta ją straszy, ale nic poza tym. Zgadza się na wszystko i wierzy Littlefingerowi, co zapewne skończy się dla niej źle. Właściwie, źle to już jest. Ramsay powoli staje się nowym Joffreyem tego serialu. Taką ulepszoną, nawet bardziej przerażającą wersją. Podobnie jak nieżyjący już Baratheon, czerpie on przyjemność z dręczenia innych (ze szczególnym uwzględnieniem Sansy), a na twarzy ma ten sam co u Joffreya obrzydliwy uśmieszek. Chyba nie tylko ja czekam, aż ktoś wreszcie zetrze mu go z twarzy lub zwyczajnie zamorduje drania, bo z każdym kolejnym odcinkiem irytuje on coraz bardziej. Zwłaszcza po tym, co wydarzyło się na zakończenie „Unbowed, Unbent, Unbroken”. Ślub młodego Boltona i Sansy Stark należał do najbardziej depresyjnych ze wszystkich jakie dane nam było oglądać przez pięć sezonów „Game of Thrones”. Mało tego, że Sansa wstępuje do rodziny, która zabiła jej matkę i brata, to jeszcze na koniec epizodu Ramsay prezentuje w całej okazałości jakim jest zwyrodnialcem. Podejrzewam, że zgwałcenie Sansy na oczach Theona to tylko początek jego nowej chorej zabawy. Czytaj także: Pierwsze oficjalne zdjęcia z superprodukcji „Warcraft”. Oto ork Orgrim! „Unbowed, Unbent, Unbroken” to odcinek zdecydowanie ciekawszy od swojego poprzednika. Co prawda ziemia się jeszcze nie trzęsie, ale znów jest emocjonująco, dzięki czemu z zaciekawieniem można czekać na rozwój wydarzeń.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj