Gra o tron wywołała gigantyczne kontrowersje 3. odcinkiem 8. sezonu, wprowadzając zaskakujący podział wśród widzów. Czy 4. odcinek to zmienia?
Gra o tron to serial, który potrafił budować atmosferę dzięki muzyce. Tak właśnie jest na początku podczas sceny pogrzebu, którą reżyser
David Nutter prowadzi dobrze i klimatycznie. Bohaterowie i widzowie mają szansę pożegnać się z postaciami, które oddały życie. Nie przeczę, są w tym emocje i wszystkie klocki pasują na swoje miejsce. Kadry na zmarłych, pełna patosu przemowa Jona (aczkolwiek to trochę gryzie - jak Dany chce zdobyć szacunek, skoro nawet w tym momencie on ją wyręcza?) i zapalenie stosów. Początek trochę sentymentalny, ale potrzebny.
Na pierwszy rzut oka scena świętowania zwycięstwa może zostać uznana za zapychacz. Pustkę, która ma wypełnić czas ekranowy rozmową o niczym. Tylko to właśnie w tym miejscu mamy to, co jest fundamentem
Gry o tron od samego początku. Polityczne rozgrywki na pierwszym planie (danie tytułu Gendry'emu), dowcipne rozmowy na drugim (alkoholowa zabawa Tyriona, Jaimego i Brienne) oraz przede wszystkim rozwój fabuły i postaci. Widzimy, jak wraz z kolejnymi minutami odcinka wszystko zaczyna mieć znaczenie: reakcje Daenerys na rozmowy Jona z kompanami, Arya torpedująca zapędy Gendry'ego, Ogar mający w poważaniu wszystko wokoło, bo ma określony cel, który chce osiągnąć, pożegnania postaci (Sam, Tormund, Duch) oraz przede wszystkim rozmowa Dany ze Snowem. To ten ostatni wątek ma największe znaczenie i zaczyna pokazywać tropy dalszego rozwoju
Gry o tron. Ich rozmowa pod wieloma względami jest smutna, bo prawdopodobnie każdy widz wie, że Daenerys mówi mądrze: nikt nie dba o to, co Jon chce, a czego nie chce. To rozpoczyna lawinę wydarzeń, które tak naprawdę mogą skończyć się tragicznie dla Westeros.
Przede wszystkim twórcy musieli rozwiązać kwestię niepisanego trójkąta miłosnego Jaime - Brienne - Tormund. Ten ostatni znów kradnie sceny swoją dobrodusznością i prostotą. Ten moment, gdy Jaime wstaje za Brienne i patrzy mu w oczy, może złamać serce niejednego fana. Trudno nie współczuć Tormundowi, którego sceny z Brienne dawały do tej pory sporo radości i śmiechu, ale ostateczne romantyczne powiązanie Jaimego z Brienne ma fabularny sens i nawet mocniejsze podstawy. Nie chodzi nawet o niechęć Brienne do Tormunda, ale o to, jaka przeszłość łączy ją z Jaimem. Ta relacja ma emocjonalny fundament, który przekonuje i daje satysfakcjonujący finał. Nawet jeśli ostatecznie Jaime decyduje się udać do Królewskiej Przystani, sugerując ratunek Cersei, nie jestem tego taki pewien. Jego ostatnia rozmowa z Brienne o tym, że jest dobrym człowiekiem, wydaje się tutaj kluczowa. Przeczuwam, że to przeważy w ostatecznej rozgrywce i Jaime przypomni sobie o korzeniach bycia Królobójcą.
Ważnym wątkiem jest również nieszczęsna rozmowa Jona z rodzeństwem. Snow zawsze był budowany na postać poczciwą, ale ta chwila wydaje się pociągać jego naiwność do jawnych skrajności. Przysiędze Aryi i lojalności Brana wszyscy mogliśmy być pewni tak, jak tego, że Sansa nie będzie tego respektować. Ta przewidywalność jest bolesna, bo twórcy dają jasne sugestie, że to wszystko nie może skończyć się dobrze. Odbywa się to też ze szkodą dla Sansy, która choć w tym momencie idzie w ślad Littlefingera w politycznych machinacjach, nie wzbudza sympatii i uznania. Tego typu wątek powinien doprowadzić do jeszcze większego zniechęcenia do tej postaci, bo nie da się ukryć, że jej decyzja może zakończyć się źle nie tylko dla Północy, ale i całego Westeros.
Serial zawsze opierał się na zakulisowych rozmowach, spokojnych i wyważonych szermierkach słownych i intrygach knutych przez wytrawnych graczy.
Ten odcinek idealnie wpisuje się w to, czym Gra o tron porwała widzów, bo nie były to epickie bitwy i smoki, ale właśnie interakcje pomiędzy postaciami, które do czegoś prowadziły. Dlatego cieszy mnie powrót Varysa do gry, bo brakowało go aktywnie działającego w tym sezonie. W jego wątku małe detale sprawdzają się wyśmienicie - spojrzenie na Daenerys, która przygląda się chwalonemu Snowowi, odciąganie Matki Smoków od złej decyzji i świetna rozmowy z Tyrionem, która w jakimś stopniu przypomniały mi jego dawne "starcia" z Littlefingerem w Królewskiej Przystani. Idealnie w to też wpisuje się finałowa konfrontacja Tyriona z Cersei, która choć oczywista i przewidywalna, oferuje dobrze budowane napięcie. To właśnie w takim wątku umiejętności świetnego rzemieślnika w osobie Davida Nuttera sprawdzają się kapitalnie. Myślę, że każdy wie, jak postąpi Cersei w tym danym momencie, ale nie odbiera to finałowym scenom emocji, wspomnianego napięcia i dobrze budowanej atmosfery.
Twórcy idą drogą, która wydaje się pieczętować los Daenerys Targaryen. Tak, jak cały serial jej kibicowałem, tak teraz zaczynam sądzić, że to nie ona zasiądzie na Żelaznym Tronie. Po kolei twórcy odbierają jej to, co kocha. Najpierw był to Jorah, a teraz Rhaegal. Mam trochę problem ze sceną zasadzki Eurona, bo choć została dobrze usprawiedliwiona, wydaje się jedynie mieć jeden cel: szokować. Wszyscy wiemy od dawna, że Cersei ma kusze przeciwko smokom, więc trochę dziwię się, że ta kwestia nie padła w przygotowaniach do konfliktu. Zasadzka floty Greyjoya wydaje się czymś, czego można było się spodziewać, ale nikt po stronie bohaterów nie wykazuje się nawet odrobiną ostrożności czy przezorności. Wydaje się to uproszczeniem, które nie jest potrzebne na tym etapie serialu. Problem ze śmiercią Rhaegala jest taki, że zostaje ona przeprowadzona zbyt gwałtownie. Nie ma w tym klimatu i emocji, które towarzyszyły oddaniu życia przez Viseriona w 7. sezonie. Zamiast poruszyć, jedynie zaskakują, a szokowanie dla samego szokowania nie zawsze się sprawdza. Ciekawiej wygląda obstrzał floty Dany, który został dobrze zrealizowany i pokazany z perspektywy Tyriona. Taki chaos z dobrze prowadzoną kamerą jest efektowny i efektywny. Nie mogę jednak pozbyć się wrażenia, że zasadzka to najsłabszy moment odcinka. Lepiej natomiast wygląda śmierć Missandei z rąk Góry, bo dobrze wychodzi ona od napięcia i klimatu finałowych scen. I te ostatnie słowa: Dracarys wydają się obietnicą, że 5. odcinek może być bardzo emocjonujący i widowiskowy. To wszystko pokazuje, że z Daenerys dzieje się coś złego. Każde wydarzenie obu odcinków sprawia, że zatraca się w tym, kim chce być i jak chce to osiągnąć. Końcowe sceny pokazują to dobitnie w jej oczach, w których maluje się wiele sprzecznych i skrajnych emocji. To taki moment, kiedy
Emilia Clarke bez niepotrzebnej ekspresji jest w stanie pokazać przemianę swojej postaci. Czy będzie to Szalona Królowa, jak wynika z rozmowy Varysa z Tyrionem? Wiele na to wskazuje, ale najpierw musi przeżyć bitwę, a kwestia Rhaegala pokazała, że przy tylu kuszach, jeden smok na wiele się nie zda. Na pewno końcowe sceny dobrze rozstawiają pionki przed ostateczną konfrontacją.
Wygląda na to, że kwestia Białych Wędrowców i Nocnego Króla zostaje zamknięta. Odcinek tylko na początku nawiązuje pobieżnie do wyczynu Aryi i praktycznie niczego nie tłumaczy. To pokazuje, gdzie leżą priorytety twórców na opowiadaną historię. Ten wątek wydaje mi się jasnym sygnałem, że ostateczne rozwiązanie nie nastąpi za sprawą walczących armii, ale dzięki temu, na czym oparta jest
Gra o tron: indywidualnościom. Czy duet Aryi i Ogara będzie tym, który zmieni sytuację? Niewykluczone i tak naprawdę świetnie, że oboje razem wyruszyli na tę misję.
Gra o tron daje odcinek dobry, który - najpewniej - przez wielu zostanie oceniony jako pusty, przegadany i o niczym. Tak jak pierwsze dwa, które były świetnym wprowadzeniem do sezonu opartym na najważniejszych zaletach serialu. Takie odcinki jednak zawsze były jasnym punktem tej historii i podstawą sukcesu. Trudno narzekać na coś, co daje dokładnie to, czego można oczekiwać po tym serialu. Nawet jeśli nie każde rozwiązanie fabularne sprawdza się tak, jak można oczekiwać.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h