Polscy fani DC powinni mieć wielkie powody do zadowolenia - na rodzimym rynku zadebiutował komiks Green Lantern: Wojna z Korpusem Sinestro, głośno reklamowany przez wydawnictwo Egmont jako "jedna z najważniejszych opowieści" osadzonych w uniwersum komiksowego giganta. Rzecz w tym, że w powyższym haśle marketingowym nie ma ani grama przesady; historia ze scenariuszem Geoffa Johnsa to kamień milowy dla naszego sposobu postrzegania postaci Zielonych Latarni i rozbudowy ich mitologii. Na płaszczyźnie formalnej wydaje się ona czerpać pełnymi garściami z konwencji Kryzysów czy crossoverów, lecz z drugiej strony – co zupełnie przewrotne – wytycza w jej ramach nowy, zaskakujący szlak. Twórca umiejscawia bowiem swoją opowieść w aż do bólu brutalnym świecie, w którym zło faktycznie potrafi budzić grozę, a typowa dla gatunku superbohaterskiego nadzieja nie ma większej racji bytu. Istotną funkcję pełni też warstwa psychologiczna, uwidaczniająca się tak w zachowaniach najważniejszych bohaterów i złoczyńców, jak i w ich wizualnej ekspozycji. Jestem niemal przekonany, że po lekturze tego tomu Wasze horyzonty myślenia o Green Lanternie znacznie się poszerzą; nie może być jednak inaczej, skoro Johns pokusił się nawet o refleksję nad naturą strachu.  W świecie Zielonych Latarni doszło do fundamentalnych przetasowań: rolę ziemskiego stróża kosmicznego prawa przejął Kyle Rayner, który – jak wszystko na to wskazywało – miał poprowadzić Korpus w stronę lepszej, świetlanej przyszłości. Herosi w wyniku całego ciągu wydarzeń muszą jednak stawić czoło nowemu, niezwykle potężnemu zagrożeniu: Korpusowi Sinestro, złowrogiej armii napędzanej siłą strachu. Przewodzi jej były kosmiczny policjant, który zdołał zgromadzić wokół siebie grupę największych rzeźników uniwersum z Antymonitorem, Parallaxem i Pierwszym Supermanem na czele. W szeregach złoczyńców roi się zresztą od istot budzących grozę swoim straszliwym modus operandi, więc nadchodzące starcie siłą rzeczy będzie wymagało sięgania po brutalne metody walki. Korpus Sinestro ma dwa zasadnicze cele – ostateczne unicestwienie Green Lanternów i zbudowanie nowego porządku wszechświata na strachu. Już sam ten fakt sprawia, że z tej wojny nie wszyscy wyjdą żywi. Korpus Zielonych Latarni musi też przeformułować wizję i istotę swojego działania. 
Źródło: Egmont
Wojna z Korpusem Sinestro jest najlepszym dowodem na to, że Johns w pewnych momentach swojej kariery był (a może nadal jest?) genialnym strategiem narracyjnym, niemalże wirtuozem wydobywającym z uniwersum DC wszystko to, co w nim najlepsze. Jego prace poświęcone Green Lanternowi z perspektywy czasu można uznać za najprawdziwszą rewolucję i zakończoną sukcesem próbę tchnięcia w świat Zielonych Latarni świeżego powiewu. Recenzowany tom czyta się więc z wypiekami na twarzy, raz po raz mogąc zagłębiać się w smaczki i detale wpisane w zasady działania obu Korpusów. Johns idzie nawet krok dalej i - niejako zrywając z przekazem gatunku superbohaterskiego - zanurza postacie w barbarzyńskiej brutalności; krew faktycznie jest tu krwią, a nie osobliwym pudrem dla zachowania bohaterów i ich wrogów. W moim odczuciu największą siłą tego komiksu jest przybierająca także filozoficzną formę dywagacja nad naturą i źródłami odmienianego w tej opowieści przez wszystkie przypadki strachu. Ten ostatni ma wiele oblicz; w jednym momencie przywodzi na myśl urzeczywistniający się koszmar, by w innej chwili wyrastać obok nas niespodziewanie.  Na takiej ekspozycji zaważyła również znakomita praca rysowników, wśród których znaleźli się Dave Gibbons, Ivan Reis czy Ethan Van Sciver. Każdy z nich stawia na realizm świata przedstawionego – a to z wielką dbałością o detale ukazując paletę różnorodności wśród członków obu Korpusów, a to prezentując niezwykle naturalistyczne sceny bitew. Ogromną rolę w tym tomie odgrywają w dodatku swoiste batalie poszczególnych barw, jakby zieleń nieustannie brała się za łby z symbolizującym strach kolorem żółtym. Jest coś intrygującego w fakcie, że mrok niekoniecznie musi przychodzić do czytelników wraz z czernią i w bieli; niekiedy najlepiej oddaje go feeria świateł.  Komiks Green Lantern: Wojna z Korpusem Sinestro to dzieło monumentalne w każdym tego słowa znaczeniu – widać i czuć to w warstwach fabularnej i graficznej. Nie liczcie jednak na jeszcze jedną opowieść spod szyldu DC, której widowiskowość idzie ramię w ramię z jej podniosłością czy pompatycznością. Scenarzysta Geoff Johns jest w pierwszej kolejności zainteresowany poszerzaniem mitologii Zielonych Latarni w uniwersum i nieustannym zderzaniem swoich postaci ze zmieniającymi się w ekspresowym tempie warunkami. W ten sposób powstała opowieść, którą należy uznać za pozycję obowiązkową dla każdego szanującego się miłośnika komiksów superbohaterskich. W dodatku taką, która wzbudzi w Was refleksję nad złożonością strachu i jego przeróżnymi uosobieniami. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj