Nowy odcinek Grimm możemy uznać za filler, który twórcy postanowili nam sprezentować z okazji walentynek. Zamiast mrocznego klimatu i śledztwa postawili na komediową formę i sentymentalną podróż w przeszłość. Taki nietypowy epizod zaskakująco dobrze zafunkcjonował, ponieważ w sposób niewymuszony wywoływał salwy śmiechu. Ale także wspominki, które oglądaliśmy w postaci flashbacków, podziałały trochę nostalgicznie. Luźniejszy odcinek to prezent dla widzów przed malującym się na horyzoncie pożegnaniem z bohaterami. Może mógł być ciut lepszy pod pewnymi względami, ale i tak spełnił swoje zadanie, czyli dostarczy nam sporo niezłej rozrywki. Fabuła nie ruszyła do przodu w tym tygodniu, a to dlatego, że Rosalee zaprosiła przyjaciół na imprezę urodzinową Monroe'a do hotelu zlokalizowanego nad uroczym jeziorem. Ale co to byłby za odcinek Grimm, gdyby zabrakło w nim Wesena ze złymi zamiarami wobec Nicka. Poszukujący zemsty za swojego ojca Cupiditas swoją umiejętnością wywołującą miłość na zabój wprowadził spore zamieszanie w szeregi naszej grupy. Efekt był przezabawny, choć nie każdemu aktorowi udało się wykazać komediowym instynktem, jaki mają Silas Weir Mitchell (Monroe) albo Reggie Lee (Wu). David Giuntoli trochę przejaskrawił nawiedzoną wersję zakochanego Nicka, a Eve i Adalind tylko nieźle uzupełniały komiczną sytuację. Zresztą i tak wszystkich przyćmił Hank, który obdarzył uczuciem samego siebie. Trudno było powstrzymać śmiech, widząc zalotnie uśmiechającego się Russella Hornsby’ego, śpiewającego do swojego odbicia w lustrze przy romantycznej piosence w tle. Sceny z jego udziałem totalnie rozbrajały, a Hank okazał się najjaśniejszym punktem odcinka. Ale poza aspektem humorystycznym nie brakowało też emocji w końcówce. Wu chcący popełnić samobójstwo z powodu nieodwzajemnionej miłości czy Cupiditas grożący śmiercią kelnerce przez ułamek sekundy spowodowali zwątpienie, że to wszystko wcale nie musi skończyć się dobrze. Jednak brzydki Wesen zaliczył upadek, który wyglądał bardzo słabo, ponieważ nie przyłożono się do efektów specjalnych, które aż raziły swoją sztucznością. Pomijając tę wpadkę, pochwalić należy pomysł na wykorzystanie split screenu, tak charakterystycznego dla serialu 24. Ten motyw przyjemnie wkomponował się w odcinek, dodając mu nieco szpiegowskiego klimatu. Wesoła atmosfera panowała również w wątku Renarda, który spędzał weekend z Dianą. Wydawało się, że porwanie córki Adalind okaże się poważną sprawą, która wzbudzi niepokój. Ale ku naszemu zaskoczeniu kapitan nie przejął się wydarzeniem, będąc pewnym, że dziewczynka poradzi sobie z Grossantem, co wyglądało trochę groteskowo. Zamiast dreszczyku emocji, widzowie znowu mogli uśmiechnąć się pod nosem obserwując, jak sytuacja obróciła się przeciwko porywaczowi. Nawet jeśli nie każdego rozbawił ten wątek, to przynajmniej zobaczyliśmy coś nowego w wykonaniu Diany. Trzeba powiedzieć, że Blind Love to bardzo sympatyczny odcinek, nakręcony z pomysłem i wypełniony humorem, który autentycznie śmieszył. Co prawda nie ustrzegł się słabszych i przerysowanych momentów, ale jak najbardziej ocenić go należy pozytywnie. Choć niczego nowego nie dowiedzieliśmy się o magicznym patyku, to twórcy i tak dali nam powód do myślenia na temat maszkarona, który niespodziewanie wyłonił się z lustra, a do tego przypomina z wyglądu Eddie’ego – maskotkę zespołu Iron Maiden. Nie należy też zapominać o tym, że Renard wie już o symbolach z korytarza. Zdaje się, że Grimm zacznie w końcu nabierać rozpędu, na który z utęsknieniem czekamy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj