Mieszkańcy Ktosiowa ze zniecierpliwieniem oczekują świąt Bożego Narodzenia. Ich sąsiad z góry (dosłownie – zamieszkujący górskie wnętrze), The Grinch, zielony stwór, wręcz przeciwnie – nie znosi (by nie rzec: nienawidzi) świąt i nie zamierza dopuścić do tego, by ktokolwiek się nimi cieszył. Pragnie je zniszczyć, jest to jego nadrzędny cel. Nie jest w stanie zdzierżyć kolędowania, obdarowywania i wspólnej radości, planuje zatem okraść domy z prezentów od Świętego Mikołaja. W drogę wchodzi mu jednak dziewczynka, Cindy Lou... Brzmi znajomo? Jasne, bo jest to właściwie to samo, co wcześniej oferowały nam opowieści o Grinchu – począwszy od książki Jak Grinch ukradł święta pióra Dr. Seussa, poprzez klasyczną animację, aż po rok 2000 i adaptację filmową z Jim Carrey w roli głównej, która recenzje zebrała mieszane, ale zdobyła popularność i sympatię widzów. Niestety, w nowej animacji próżno szukać jakiejś wartości dodanej, odświeżenia tematu, nie mówiąc już o jakiejkolwiek reinterpretacji tej historii. Brak też pazura, tej przesadnej, ale niepowtarzalnej grinchowej wredoty; sam Grinch przestał być tajemniczą, bezgranicznie złośliwą, nieco wręcz przerażającą postacią z gór, a stał się raczej zrzędą z sąsiedztwa. Aspekt wizualny, będący chyba największym plusem filmu, pozwolił twórcom popuścić wodze fantazji. I faktycznie – inscenizacyjnie dzieje się tu wiele, są to jednak elementy przygody, slapsticku czy akcji, które sprawiają, że choć na ekranie jest intensywnie, to służy to jedynie chwilowemu uatrakcyjnieniu obrazu i zapewnieniu dodatkowej frajdy dzieciakom, nie wpływa jednak na samą opowieść czy jakąkolwiek z pozostałych płaszczyzn filmu – jest, niestety, aż zanadto wtórnie i nic nie jest w stanie zatrzeć tego wrażenia, nawet świetnie animowany i bardzo zabawny piesek, Max, pupil naszego antybohatera (a to drugi z największych plusów produkcji). Przy okazji humoru – faktycznie, jest całkiem zabawnie. Powody do śmiechu (lub choćby niewymuszonego uśmiechu) znajdą tu i starsi, i młodsi, co jest olbrzymim atutem, biorąc pod uwagę to, że pozostałe elementy będą dla tych starszych odgrzanym kotletem i fakt, że żarty nieraz zabijane są przez dubbing, tu jednak tłumacze dali sobie radę - inna sprawa, że Jarosław Boberek to weteran, choć pewnie niektórzy powiedzą, że zastępowanie głosu Benedicta Cumberbacha jest zbrodnią. Konkluzja jest dość jasna – nowy Grinch jest przeznaczony dla pociech, które raczej niechętnie obcowałyby ze „starociami”; oto dostały swoją (naprawdę udaną audiowizualnie!) wersję znanej historii, dzięki czemu mają okazję się z nią zapoznać i wydobyć z niej klasyczne, dickensowskie morały. Dobre i to! Grinch, niestety, pozostałym może sprawić zawód. Nie mogą oni za bardzo liczyć na nic innego poza audiowizualną atrakcją i odrobiną śmiechu. Do tego można dodać też odczuwalną atmosferę nadchodzących świąt... Co dla niektórych może być wystarczającym powodem, by wybrać się do kina. Tak czy siak - na pewno warto zabrać tam dzieciaki.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj