Grinch – recenzja filmu
Data premiery w Polsce: 30 listopada 2018Znana wszystkim zielona i znacznie wredniejsza wersja Ebenezera Scrooge’a powraca, by... robić to, co zwykle. Oceniamy nowego Grincha.
Znana wszystkim zielona i znacznie wredniejsza wersja Ebenezera Scrooge’a powraca, by... robić to, co zwykle. Oceniamy nowego Grincha.
Mieszkańcy Ktosiowa ze zniecierpliwieniem oczekują świąt Bożego Narodzenia. Ich sąsiad z góry (dosłownie – zamieszkujący górskie wnętrze), The Grinch, zielony stwór, wręcz przeciwnie – nie znosi (by nie rzec: nienawidzi) świąt i nie zamierza dopuścić do tego, by ktokolwiek się nimi cieszył. Pragnie je zniszczyć, jest to jego nadrzędny cel. Nie jest w stanie zdzierżyć kolędowania, obdarowywania i wspólnej radości, planuje zatem okraść domy z prezentów od Świętego Mikołaja. W drogę wchodzi mu jednak dziewczynka, Cindy Lou...
Brzmi znajomo? Jasne, bo jest to właściwie to samo, co wcześniej oferowały nam opowieści o Grinchu – począwszy od książki Jak Grinch ukradł święta pióra Dr. Seussa, poprzez klasyczną animację, aż po rok 2000 i adaptację filmową z Jim Carrey w roli głównej, która recenzje zebrała mieszane, ale zdobyła popularność i sympatię widzów. Niestety, w nowej animacji próżno szukać jakiejś wartości dodanej, odświeżenia tematu, nie mówiąc już o jakiejkolwiek reinterpretacji tej historii. Brak też pazura, tej przesadnej, ale niepowtarzalnej grinchowej wredoty; sam Grinch przestał być tajemniczą, bezgranicznie złośliwą, nieco wręcz przerażającą postacią z gór, a stał się raczej zrzędą z sąsiedztwa.
Aspekt wizualny, będący chyba największym plusem filmu, pozwolił twórcom popuścić wodze fantazji. I faktycznie – inscenizacyjnie dzieje się tu wiele, są to jednak elementy przygody, slapsticku czy akcji, które sprawiają, że choć na ekranie jest intensywnie, to służy to jedynie chwilowemu uatrakcyjnieniu obrazu i zapewnieniu dodatkowej frajdy dzieciakom, nie wpływa jednak na samą opowieść czy jakąkolwiek z pozostałych płaszczyzn filmu – jest, niestety, aż zanadto wtórnie i nic nie jest w stanie zatrzeć tego wrażenia, nawet świetnie animowany i bardzo zabawny piesek, Max, pupil naszego antybohatera (a to drugi z największych plusów produkcji).
Przy okazji humoru – faktycznie, jest całkiem zabawnie. Powody do śmiechu (lub choćby niewymuszonego uśmiechu) znajdą tu i starsi, i młodsi, co jest olbrzymim atutem, biorąc pod uwagę to, że pozostałe elementy będą dla tych starszych odgrzanym kotletem i fakt, że żarty nieraz zabijane są przez dubbing, tu jednak tłumacze dali sobie radę - inna sprawa, że Jarosław Boberek to weteran, choć pewnie niektórzy powiedzą, że zastępowanie głosu Benedicta Cumberbacha jest zbrodnią.
Konkluzja jest dość jasna – nowy Grinch jest przeznaczony dla pociech, które raczej niechętnie obcowałyby ze „starociami”; oto dostały swoją (naprawdę udaną audiowizualnie!) wersję znanej historii, dzięki czemu mają okazję się z nią zapoznać i wydobyć z niej klasyczne, dickensowskie morały. Dobre i to!
Grinch, niestety, pozostałym może sprawić zawód. Nie mogą oni za bardzo liczyć na nic innego poza audiowizualną atrakcją i odrobiną śmiechu. Do tego można dodać też odczuwalną atmosferę nadchodzących świąt... Co dla niektórych może być wystarczającym powodem, by wybrać się do kina. Tak czy siak - na pewno warto zabrać tam dzieciaki.
Poznaj recenzenta
Michał JareckiDzisiaj urodziny obchodzą
ur. 1962, kończy 62 lat
ur. 1968, kończy 56 lat
ur. 1988, kończy 36 lat
ur. 1980, kończy 44 lat
ur. 1965, kończy 59 lat