Jedenastoletnia Amy jest córką imigrantów z Senegalu, bardzo przywiązanych do swoich narodowych i religijnych tradycji. Poznajemy ją w momencie, gdy jej ojciec bierze ślub ze swoją drugą żoną, co jak można się spodziewać, wcale nie uszczęśliwia ani bohaterki, ani jej matki. Amy w tym czasie pomału poznaje nastoletni świat i zaprzyjaźnia się z czwórką bardzo głośnych dziewczyn, których pasją jest taniec. Powiem szczerze: byłam bardzo niezainteresowana filmem po zobaczeniu plakatów. Co więcej, trochę omijając sam temat, byłam pewna, że to jakiś głupi talent show, niewiele lepszy od tych amerykańskich produkcji o konkursach piękności dla małoletnich. Dopiero im głośniejsza stawała się sprawa , tym bardziej zaczynałam wgłębiać się w to, o co dokładnie chodzi z tym skandalem. Już wtedy poczułam, że Netflix zrobił ogromną krzywdę tej produkcji. Nagradzany film na Sundance z większością pozytywnych recenzji – jeden plakat wystarczył, by kojarzono go jedynie z seksualizacją dziewczynek. Po seansie tylko utwierdziłam się w tym przekonaniu. Gwiazdeczki nie są filmem wybitnym, ale są naprawdę porządnym, dobrym (tak spokojnie na 4+) obrazem, przy którym nie straci się czasu, a który nie tylko pozwala na poznanie innej kultury, ale również zmusza do przemyśleń. Co więcej, reżyserce, Maïmounie Doucouré, udało się świetnie uchwycić całą charakterystykę tego okropnego wieku, gdy przekraczasz magiczne „naście” i jeszcze nie jesteś nastolatką, ale już nie do końca dzieckiem. Dialogi pomiędzy bohaterkami czy ich zachowania – wszystko jest naturalne. I to jest, moim zdaniem, najmocniejszy punkt filmu. Możemy obserwować, jak te młode dziewczyny zakładają krótkie topy, bo chcą wyglądać dojrzale. Zaczepiają przystojnych chłopaków, którzy nie są zbytnio nimi zainteresowani. Uczą się ruchów tanecznych niczym z teledysku Nicki Minaj, a jednocześnie i tak najlepiej spędzają czas, bawiąc się na skakance. A także kłócą się jak, no cóż... dzieci. Dziś cię lubimy, jutro nie. Chcemy się z tobą przyjaźnić, ale nie do końca. Może są w tym trochę irytujące – ale w końcu taki jest ten wiek i takie przyjaźnie. Albo wszystko, albo nic. Doucouré w swoim filmie porusza – mniej lub bardziej subtelnie – wiele tematów. Jeden z najważniejszych to cała kultura senegalska, która każe kobietom ukrywać swoje uczucia. Oprócz dojrzewania Amy, możemy podziwiać powolną emancypację jej matki. Początkowo obie słabe i niepewne, stają na swoje nogi. Amy znów może być dzieckiem, a jej rodzicielka pokazuje, że jest w stanie zawalczyć zarówno o siebie, jak i o swoją latorośl. Drugim jest całe dojrzewanie dziewczynek, co zostało również świetnie ukazane. Z jednej strony Amy próbuje się rozebrać przed chłopakiem (widz doskonale wie, co ona mu w tym momencie proponuje, chłopak też, bohaterka, podejrzewam, nie do końca), z drugiej strony – gdy jedna z jej koleżanek bawi się balonem zrobionym z prezerwatywy, wszystkie krzyczą, że zaraz umrze i jest chora. W końcu, jak wszyscy wiemy, prezerwatywy używa się tylko wtedy, gdy ma się HIV. Cieszę się również, że Doucouré przy całym temacie dojrzewania, nie próbuje dołączyć molestowania seksualnego. Oczywiście, ten temat jest bardzo istotny i dobrze, że jest poruszany. Jednak bałam się, że komediodramat o dorastaniu przerodzi się zaraz w dramat o wykorzystywaniu. I nie byłoby w tym nic złego, ale widać, że nie o taką fabułę twórczyni chodziło. Dlatego krótkie zasygnalizowanie pojedynczą sceną, że takie rzeczy mogą im zagrażać, moim zdaniem wystarczyło. Mówiąc już o tańcu, na początku miałam mieszane uczucia, co do pokazania twerkujących jedenastolatek. Jednak szybko do mnie doszło, że oczywiście, patrzę z perspektywy dorosłego, dla którego to jest kontrowersyjne. Dla tych dziewczynek – wcale. One próbują kopiować to, co widzą na ekranach, co kojarzy się z kobiecością. Tak jak robią to dzieci od pokoleń. Jednak jedna rzecz spowodowała u mnie uczucie ambiwalencji, które nie zniknęło po seansie. Im dłużej dziewczyny tańczyły, tym częściej kamera skupiała się na różnych elementach ich ciała i zastanawiam się po co. I czy to na pewno dobry pomysł przybliżać kamerę, gdy jedenastolatka kręci sugestywnie pupą. Podejrzewam, że reżyserka chciała „odtworzyć” pracę operatorów podczas kręcenia teledysków. Jednak jest to tylko moja interpretacja, której sama nie jestem pewna. Żałuję też, że nie poznaliśmy więcej całej historii, która działa się w rodzinie Amy. Rozumiem, że reżyserka chciała skupić się na samym dziecięcym świecie, jednak to był ważny element, który wpływał na bohaterkę. Choć sama scena z panną młodą-duchem to majstersztyk. Gwiazdeczki na pewno nie są filmem, który chce seksualizować dzieci. Wręcz przeciwnie – pokazuje, co taka „szybka dorosłość” naprawdę oznacza. Seksowne pozy czy ostre makijaże mają ukryć bulimię czy problemy w rodzinie. I że te dziewczynki, choć próbują znaleźć akceptację i swoją drogę, są tak naprawdę zagubione. Chcą znów poczuć się dziećmi. I poskakać na skakance.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj