Gwiezdne Wojny: Ahsoka zawodzi w finale, bo Dave Filoni popełnia największy grzech twórców seriali – nie udziela żadnych odpowiedzi. Bardziej zależy mu na tym, by odcinek wprowadzał do kolejnej historii, czyli najpewniej 2. sezonu (do premiery jego filmu jeszcze długa droga). Cóż z tego, że Wielki Admirał Thrawn wygrywa i powraca do znanej nam galaktyki, zostawiając Sabine i Ahsokę, które są uwięzione i nie mają możliwości powrotu? Pomysł jest w porządku i ma potencjał na wielu poziomach, ale nie zmywa rozczarowania wywołanego brakiem konkretów. Nie wiemy, jakie są motywacje Thrawna. Dlaczego najpierw zgodnie z obietnicą daną Wielkim Matkom udaje się na Dathomirę? Co załadował na niszczyciela? Pomimo sugestywnych scen nie ma żadnej satysfakcjonującej konkluzji dla Baylana i Shin Hati. Ten pierwszy dostał mocną scenę z posągami bogów z Mortis, których fani poznali w serialu Wojny Klonów. Cóż z tego, skoro nie dostajemy żadnej odpowiedzi? A w obliczu śmierci Raya Stevensona dalsze losy postaci nie mają zbyt wiele sensu. Jaka jest motywacja byłego Jedi? Kontrola samej Mocy? Tu wchodzi głębszy mistyczny wątek, który jest totalnie niezrozumiały dla widzów nieznających kreskówki – przez to odbiorą to gorzej niż fani.
fot. Disney+
Z jednej strony odcinek ma niezłe momenty, jeśli chodzi o akcję i stronę wizualną. Gwiezdny niszczyciel zawsze wypada imponująco, jego ostrzał ma efektowny klimat, a walka Morgan Elsbeth z Ahsoką może się podobać. Walka, w której Morgan używa znanego z kreskówki Miecza Talzin, dobrze podkreśla unikalność Nocnych Sióstr i ich magicznych zdolności. Dostrzegłem wiele plusów w choreografii. Do tego pochwalić trzeba pracę kamery i niezłą energię. To najlepszy pojedynek tego sezonu. Szkoda tylko, że brakowało mu naturalności i dynamiki, którą mogliśmy dostrzec w prequelach i sequelach. Niektóre walki w tym serialu wydają się dziwnie sztuczne, wyreżyserowane. Nie jest to na pewno wina aktorek, bo widać, że obie dały z siebie wszystko. Tutaj coś nie zagrało na poziomie kreacji i pracy z koordynatorką kaskaderów. Obejrzyjcie jakąkolwiek walkę z prequeli – tam jest szybkość, dynamika, energia i naturalność w ruchach. Tam jednak aktorzy mieli więcej czasu na treningi. To fundamentalny problem, który nie pozwala w pełni cieszyć się tymi pojedynkami. Dave Filoni oraz reżyser odcinka Rick Famuyiwa popełniają błędy z produkcji The Mandalorian – fatalnie wykorzystują technologię Volume. Sceny rozmów czy akcji wyglądają okropnie sztucznie, bo widzimy, że nic nie zgrywa się z tłem. W takich momentach przypomina to trochę teatr telewizji, który widzieliśmy już w każdym (oprócz Andora) serialu gwiezdnowojennego uniwersum. Nie rozumiem tego, że twórcy nie dostrzegają problemu. Przecież to źle wygląda i zabiera jakość serialowi. Andor pokazał, że kręcenie w prawdziwych lokacjach, na tle świetnie dopracowanych scenografii, zmienia perspektywę. Wykorzystanie technologii Volume było problematyczne w całym sezonie Ahsoki, ale finał ma tego za dużo, by przymknąć na to oko.
fot. Disney+
+5 więcej
Wielokrotnie chwaliłem pomysły Dave'a Filoniego, ale w finale popełnia on tak dużo kardynalnych błędów, że to jest aż szokujące. Cały ten odcinek opiera się na tak banalnych uproszczeniach, że szybko zaczyna nas irytować – na czele z podejściem twórcy do szturmowców. Cóż z tego, że fajnie wyglądają? Pomysł jak najbardziej trafiony, ale na tym koniec. Zmagania z nimi nie budują żadnej stawki ani poczucia zagrożenia. To dopiero dało się odczuć w scenie z odzianymi w czarne zbroje szturmowcami śmierci (death troopers), ale tylko przez chwilę. Kolejnym karygodnym uproszczeniem jest podarowanie Sabine zdolności władania Mocą. Nie ma to żadnego uzasadnienia. Gdyby jeszcze zamknięto ten wątek na motywie przyciągnięcia miecza, nie czepiałbym się, jednak w następnej scenie bohaterka nagle wie, jak robić pchnięcie Mocą. To nie ma sensu! Nie zapominajmy jeszcze o absolutnie niewytłumaczalnej sytuacji z Ezrą, który bez najmniejszego problemu ucieka z niszczyciela na pokładzie wahadłowca. To się kupy nie trzyma! A do tego bohater wie, gdzie stacjonują statki Nowej Republiki? Ani Sabine, ani Ahsoka tego nie wiedziały. Bo skąd? A już głupotą był Ezra wychodzący ze statku w hełmie szturmowca. Po co? Tego typu dziwacznych uproszczeń jest pełno w tym finale. Taką kropką nad i w tym całym bagnie jest użycie słowa "ronin", które oznacza samuraja bez pana. Rozumiem inspiracje Filoniego, ale jednak George Lucas tworzył nowe nazewnictwo, więc pojawienie się tego prawdziwego określenia trochę zaburza odbiór. Finał sezonu serialu Gwiezdne Wojny: Ahsoka to rozczarowanie, bo Dave Filoni nie dał nam w ogóle satysfakcjonujących odpowiedzi. Ten finał nie wzbudza w ogóle emocji ani nie prezentuje wysokiej stawki. Pozostawia jedynie z pytaniem – to tyle? Mówi się, że dobry serial oceniamy po tym, jak kończy. Niestety Ahsoka zawodzi. Przestaje nas interesować to, do czego ta historia ma prowadzić. Zbyt dużo w tym błędów wizualnych, uproszczeń fabularnych i marnowania potencjału, który zbudowały kapitalne odcinki 4-6. Nawet obecność ducha Anakina czuwającego nad swoją uczennicą tego nie zmienia. 
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj