Najnowszy odcinek Andora można nazwać przejściowym. Na szczęście niezmiennie zachwyca historią i sposobem, w jaki buduje napięcie oraz wywołuje ciarki na całym ciele.
Serial Gwiezdne Wojny: Andor w najnowszym odcinku przynajmniej dwukrotnie wywołuje efekt szybszego bicia serca. Po raz pierwszy, gdy przesłuchiwana jest Brix, i drugi raz na sam koniec, gdy dwóch więźniów dowiaduje się przerażającej prawdy na temat ich przyszłości. By ta druga sytuacja mogła szczególnie wybrzmieć, scenarzyści konsekwentnie prowadzą nas do tego punktu, pokazując perspektywę Kino (granego przez Andy'ego Serkisa) oraz Andora (Diego Luna), który oczywiście od pierwszego dnia pobytu w celi rozmyślał o ucieczce.
Andor wziął na tapet tematy ważne i prezentuje je w sposób dojrzały, co sprytnie ubrane zostało w szaty Gwiezdnych Wojen. Jest to zaskoczenie, choć mogliśmy spodziewać się tego po Tonym Gilroyu i jego ludziach. W tym serialu krytykuje się faszystowskie zapędy i więzienie, które ma w dalekim poważaniu człowieka. Twórcy odnoszą się w jakiś sposób subtelnymi alegoriami do tego, co przejawia się w wielu współczesnych nam społeczeństwach, a to jest coś zupełnie nowego w świecie Gwiezdnych Wojen. Zawsze mieliśmy baśniowy podział na dobrych i złych, co jednak utrudniało poszukiwanie uniwersalnych prawd. Rzeczywistość Andora imponuje realizmem z jednoczesnym umieszczaniem wszystkiego w nawias kosmicznej przygody. Serial inaczej pokazuje też na ekranie brutalność. Szczególnie widzimy to w momencie, gdy Dedra szykuje się do przesłuchania Brix. Pojawia się doktor, który z dumą opowiada o działaniach Imperium i wyciąga urządzenie do tortur, które wykorzystuje zarejestrowane dźwięki z masakry Dizonitów. Ich agonalne zwodzenie okazało się być niezwykle szkodliwe dla ludzkiej psychiki, więc bestialsko postanowiono wykorzystać to do swojego dalszego terroru. Zmroziło mnie, gdy wspomniany doktor swobodnie wypowiadał się też o mordowaniu dzieci, a potem upewniłem się, czy to są jeszcze Gwiezdne Wojny. Na szczęście tak, z tą różnicą, że nie ma tutaj litości, a czyny Dedry są z jej perspektywy uzasadnione, bo zgodne z dewizą: "jeśli nie jesteś z nami, to jesteś przeciwko nam. A jeśli jesteś przeciwko nam, to zagrażasz systemowi i Porządkowi Publicznemu".
Nowy odcinek w satysfakcjonujący sposób kontynuuje przygody Andora w więzieniu. Planowanie ucieczki ogrywane jest w sposób kreatywny, natomiast największą siłą jest stopniowe budowanie sytuacji, w której wszystko dojdzie do punktu krytycznego. Początkowo Kino chce tylko wypełniać swoje obowiązki i doczekać do ostatniej wyznaczonej mu zmiany, jednak gdy okazuje się, że na razie nikt nie opuści więzienia – nawet pomimo skończonego wyroku – jego motywacje ulegają zmianie. Po raz kolejny świetnie wypada wrzucenie Andora w otoczenie, z którym musi nauczyć się współpracować. Jednocześnie reszta współwięźniów nabiera przy nim odwagi i motywacji, którą to właśnie on im nieświadomie przekazuje. Widzimy protagonistę, który stanie się pełnoprawnym rebeliantem, ale teraz zmierza do tego celu małymi krokami. Może jeszcze nie chce tego przed sobą przyznać, ale urodził się do tego, by zwalczać panów.
Tym razem nieco mocniej czuć, że jest to odcinek przejściowy – głównie dlatego, że służby Imperium dochodzą do wniosków, które z perspektywy widza są już dawno rozpoznane. Samo śledzenie sposobu, w jaki do nich dochodzą, nie jest szczególnie widowiskowe. To raczej rzecz do odhaczenia, ale mimo wszystko ważna, żeby pokazać służby Imperium w działaniu. Ludzie, którzy wcześniej pierdzieli w stołki, wreszcie wzięli się do roboty i doszli do niebezpiecznych dla rebeliantów wniosków. Dla nich jest to zła informacja, ale dla widzów – wymarzona, bo intensyfikuje konflikt, który nabiera rumieńców. Symboliczna w tym kontekście jest scena z przemówieniem Mothmy, która wygłasza z mównicy słowa o odpowiedzialności wobec obywateli, ochrony władzy i niezależności, ale też świadomości, że senatorowie nie są wybrani tylko do pławienia się w luksusie – są winni obywatelom coś więcej. Większość słuchaczy jest znudzona, kilku może jest gotowych się pod tym podpisać. To, jak w serialu udało się zbudować ciężar gatunkowy całego systemu, w którym przyszło żyć pokoleniom w tym okresie Gwiezdnych Wojen, to coś, co zasługuje na ogromne brawa. Skoro już jestem przy Mothmie, to jeszcze warto pochwalić oprawę wizualną i sposób, w jaki bohaterka jest od początku serialu pokazywana na ekranie – samotnie stojąca w zamkniętych przestrzeniach swojego apartamentu czy pojazdu, w którym wożona jest przez pilnującego ją szofera. Sama wystawia się na ciągłe zagrożenie, a oko kamery niesamowicie to podkręca.
Co jakiś czas w odcinku wracamy jeszcze do Syrila, którego wątek też jest bardzo sprawnie budowany. Nie mogę się doczekać jego konfrontacji z Andorem. Czuję, że Kyle Soller da taki pokaz aktorskich umiejętności, że wszystkim spadną kapcie. Jego gesty i słowa w rozmowie z matką czy ciągła wiara w idee – wszystko to ogrywane jest kapitalne. W jednej z recenzji wcześniejszych odcinków wspominałem, że Syril i Dedra są bardzo podobnymi postaciami, a ich spotkania nie są przypadkowe. W obu postaciach jest cząstka dobra, trochę inaczej definiowanego, ale jednak mają w sobie empatię – Syril do dwóch poległych pracowników na służbie, Dedra do człowieka, który podobnie jak ona chciał działać i napotkał opór ludzi na wysokich stołkach. Jej się udało, koledze niekoniecznie. Odcienie szarości robią tym większe wrażenie, gdy mamy w pamięci scenę z początku, gdy Dedra bez mrugnięcia okiem zdecydowała się na torturowanie Brix. Jestem przekonany, że w kolejnym epizodzie dostaniemy kulminację scen w więzieniu i czeka nas jazda bez trzymanki. Na ten moment zbudowano wszystko pod rozwiązanie kilku spraw, więc jestem ciekaw wydarzeń, które dadzą ujście tym emocjom i napięciu, które zostało podkręcone. Wielu bohaterów nie ma nic do stracenia, a to powoduje często szalony bieg wydarzeń.