Nie było jeszcze na Disney+ serialu z uniwersum Marvela lub Gwiezdnych Wojen, który tak jakGwiezdne Wojny: Andor wypełniałby każdą scenę i dialog czymś wyjątkowym. Już na tym etapie sezonu możemy śmiało stwierdzić, że jest to niezwykle jakościowy produkt, który wziął nas z zaskoczenia, bo jednak głównym bohaterem jest tu postać, która nie obchodziła zbyt wielu widzów. Konsekwencja i pomysłowość w budowaniu tego świata potrafi zachwycić i zaangażować. A pomaga w tym fantastyczna strona wizualna. Przestrzenie więzienne lub pomieszczenia Imperium budują wyjątkową tożsamość produkcji.
Tym razem lądujemy na Narkina Pięć, planecie, na której znajduje się imperialny zakład produkcyjny. Miejsce, do którego trafia Andor, jest po prostu więzieniem. W wyjątkowo atrakcyjny sposób jesteśmy wprowadzani do tego środowiska – poznajemy jego zasady oraz kulturę pracy strażników. Obawiałem się, że sceny w więzieniu będą nużące i pojawią się jedynie po to, by rozciągnąć sezon w oczekiwaniu na to, aż w końcu Andor zdecyduje się na ucieczkę. Nic bardziej mylnego, bo kreatywne rozwiązania oraz wizualne sztuczki sprawiają, że chciałbym spędzić tam więcej czasu (w przeciwieństwie do bohatera). Przy pomocy sprawnego montażu pokazywana jest praca więźniów. Towarzyszy temu duże napięcie. Poznajemy układ całego zakładu, który został podzielony na hale i piętra. Ludzie zmuszani są do grania w grę o to, kto będzie najbardziej wydajny. Na mało produktywnych czekać będzie kara. Sekwencje w więzieniu są znakomite nie tylko z wyżej wymienionych powodów, ale też dzięki aktorstwu – niespodziewanie pojawia się Andy Serkis w nowej roli w uniwersum Gwiezdnych Wojen (wcześniej wcielał się w Snoke'a w Trylogii Sequeli). Diego Luna też daje pokaz swoich umiejętności. Jego mimika mówi wszystko – ukazuje nam ciężar sytuacji, w której znalazł się jego bohater, a to przekłada się na poczucie bezsilności, które współodczuwamy.
Tym razem nie ma nawet powodu, by zwracać uwagę na kwestie związane ze strukturą – nowy odcinek w sposób satysfakcjonujący prowadzi większość swoich wątków, a także ma jeden, niezwykle ciekawy motyw przewodni. Chodzi o redefinicję Porządku Publicznego, której doświadczamy na różnych poziomach. Syril Karn jest przedstawicielem osób wciąż wierzących w ideę Imperium, ale dostrzega wady w systemie i pragnie zadbać o bezpieczeństwo ludzi. W wielkim wieżowcu w stolicy trwają natomiast dysputy o wspomnianej Redefinicji Porządku Publicznego. Dobrze usytuowane osoby przy smacznych trunkach rozmawiają o sposobach Imperatora na to, by chronić ludzi. Oczywiście ma to związek z sytuacją Andora. Sceny te przeplatane są z perspektywą często niewinnych więźniów, ciężko pracujących dla Imperium. Jasne, Andor ma swoje na sumieniu, ale nie znano jego prawdziwej tożsamości i czynów, gdy go skazywano. Liczyło się tylko to, że znalazł się w złym miejscu o złej porze, a nowe wytyczne Imperatora oznaczają mocniejsze przyciśnięcie ludzi, by pamiętali, czym jest posłuszeństwo. Wszystkie podejmowane tematy od pierwszego odcinka znajdują zatem swoją kontynuację, a twórcy są w tym niesamowicie konsekwentni. Jednocześnie unikają powtarzania się i ciągle dorzucają do tego coś nowego. Pokazują nam wyraźnie, jakie są konsekwencje działań rebelii na Aldhani.
Więźniom podwojono liczbę zmian, co zwiększyło na pewno ich cierpienie. Dostajemy więc to, o czym wspominał Luthen w poprzednim odcinku – pod naciskiem rodzi się sprzeciw. Z pewnością w niedalekiej przyszłości będzie miało to wpływ na Andora, który będzie miał dość życia pod imperialnym butem. Gwiezdne Wojny: Andor nie traci czasu na zbędne sceny i wątki, więc jako widzowie możemy mieć poczucie, że każde wypowiedziane słowo będzie miało znaczenie w przyszłości. W tym kontekście szczególnie ważne może być spotkanie Luthena z Saw Gerrerą – jest krótkie, ale przekazuje nam bardzo dużo ciekawych informacji. Przede wszystkim to, że są różne oddziały i frakcje rebeliantów, ale nie ma między nimi zgody i każdy chce działać w pojedynkę. Ta rozmowa rozbudowuje perspektywę na obecną kondycję rebeliantów. Zwraca też naszą uwagę na doskonałe aktorstwo. Stellan Skarsgård staje naprzeciwko Foresta Whitakera. Aktorzy nie muszą siłować się ze scenariuszem. Płyną razem z nim, a ich świetne umiejętności tworzą wybuchową mieszankę.
W odcinku mamy trochę ekspozycji, szczególnie w więzieniu, bo czasem bohaterowie mówią w sposób zbyt bezpośredni. Także motyw przewodni odcinka związany z Porządkiem Publicznym jest przy kilku scenach wrzucony w sposób mało subtelny. Są to jednak niuanse, które można pominąć w ostatecznej ocenie.
Za nami kolejny kapitalny odcinek, który sygnalizuje nam zazębianie się niektórych spraw. Syril spotyka się z Dedrą, a ta rusza na Ferrix, by schwytać Andora. Przypadkowo to właśnie tytułowy bohater stał się jednym z symboli obecnych działań rebeliantów, a przynajmniej jest jednym z mocniejszych tropów mogących skierować Imperium w stronę zbuntowanych. Luthen też znalazł się już na świeczniku, chociaż jeszcze nie wszyscy wiedzą, z kim mają do czynienia. Pod koniec dojdzie też do jej konfrontacji z Bix Caleen, zatem wszystkie elementy układanki nabierają rozpędu. Jednocześnie duży nacisk postawiony jest na Andora. Twórcy chcą zbudować postać, którą znamy z Łotra 1. Obserwowanie tego daje ogrom satysfakcji. Jestem pod wrażeniem pomysłów, którymi ciągle raczą nas scenarzyści. Potrafią zagospodarować każdy zakątek Galaktyki, każdą zamkniętą przestrzeń – i chyba w tym momencie możemy przestać mówić tylko o najlepszym serialu aktorskim w historii Gwiezdnych Wojen. Andor ma papiery na to, żeby stać w jednym szeregu obok najsłynniejszych przedstawicieli tzw. telewizji jakościowej.