Odcinki 2. sezonu serialu Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja będą wyświetlane co tydzień na Disney+. Miałem okazję obejrzeć 14 z 16 epizodów, więc bez spoilerów przedstawię, jak wyszło. W recenzji zawarte są dość ogólne informacje, które mogą jednak być uznane za niewielkie spoilery.
Nowy sezon serialu
Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja wcale nie jest lepszy od poprzedniego. Jeśli chodzi o kreowanie historii i pomysły na określone wątki, dostajemy ten sam przeciętny poziom. I to taki, który sposobem opowiadania nigdy nie wnosi się na wyżyny – jak choćby 7. sezon
Wojen Klonów czy inne dobre odcinki. Przez to też seans nie wywołuje pozytywnych wrażeń – to leniwie napisane i nudne wydarzenia oparte na dość oklepanych motywach, bez pomysłu na to, jak wykorzystać potencjał bohaterów. Animacja nie buduje przeświadczenia, że warto poświęcić na nią czas, bo w większości po prostu zawodzi jako rozrywka. Jest co najwyżej przeciętnie. Przypomina to raczej słabsze epizody z pierwszej serii.
Początek serialu zapowiadał coś innego, niż później dostaliśmy. Kluczowa miała być Omega, a w 2. sezonie obserwujemy po prostu pracę oddziału z dziewczynką w roli najemnika. Niewiele to wnosi w rozwój żołnierzy czy samej bohaterki. Ostatecznie wątek ten przewija się może w dwóch odcinkach w dość powierzchownym zarysie. To marnowanie potencjału. Przyznam, że życie najemników w galaktyce opanowanej przez Imperium jest całkiem ciekawe, jednak trudno dostrzec pomysły, które wyniosłyby tę produkcję ponad przeciętność. To wszystko sprawia, że mamy wrażenie obcowania z zapychaczem, a nie solidną rozrywką.
Nie jest jednak tak, że wszystkie odcinki pozostawiają z takimi mieszanymi wrażeniami. Mamy dwie historie, które w sposób naprawdę dobry, a momentami nawet wybitny, wprowadzają elementy ważne dla kanonu. Chodzi o kontynuowanie wątku z finału 1. sezonu z eksperymentami z klonowaniem przeprowadzanymi przez Imperium, które są świetnie powiązane z klonerem z
The Mandalorian. Do tego bardzo dobrze pokazano, jak Imperium pozbyło się klonów na rzecz zwyczajnej rekrutacji szturmowców. Oba motywy są ciekawe i emocjonujące. Sugerują, że rola Omegi i samego serialu będzie jeszcze ważniejsza. Szkoda tylko, że to niewielka część produkcji. Może ogólne wrażenie poprawi dwuodcinkowy finał, do którego dziennikarze nie dostali dostępu. Co nie zmienia faktu, że dwa wyżej wspomniane wątki są tak świetnie pokazane, że obnażają słabość pozostałych. To dowód na to, że potencjał był większy. Jakby twórcy bardziej skupili się na nich, a nie na zapychaczach, byłaby to rozrywka na o wiele lepszym poziomie.
Gwiezdne Wojny: Parszywa zgraja nie dorastają poziomem do
Wojen Klonów czy
Rebeliantów. Pomimo naprawdę solidnego pomysłu i fajnych wątków klonów, to taki zapychacz, który nie generuje zbyt wielu emocji. Miałem nadzieję, że 2. sezon coś zmieni, ale zbytnio przeciągana rozrywka po prostu nudzi, zwłaszcza w pierwszej połowie sezonu. Druga połowa trochę go ratuje lepszymi wątkami. Finał powie nam, na jaką ocenę zasługuje całokształt.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h