"Haker" ("Blackhat") to thriller opowiadający o pościgu za nieuchwytnym hakerem, który sieje spustoszenie i zamęt. Doskonały temat, do tego na czasie (zwłaszcza jeśli przypomnimy sobie atak hakerów na Sony Pictures), który powinien zostać przedstawiony z werwą, napięciem i ciekawie, ale tak nie jest i staje się kolejnym z wielu przykładów zmarnowanego potencjału. Na pierwszy plan wysuwa się tragiczny scenariusz, nasycony tak dużą dawką głupoty, że Michael Bay czułby się tutaj jak ryba w wodzie. Scen rażących sztucznością, nieprzemyśleniem i pójściem na totalną łatwiznę jest co nie miara. Sama historia jest ledwie zarysowana - szybko okazuje się, że nie wiadomo, co i jak twórcy tak naprawdę chcą opowiedzieć, by to miało sens i by widz nie łapał się za głowę z zażenowania. Do tego dochodzi plan antagonisty, który jest nieciekawy, mdły i pozbawiony pazura - tak zwyczajny i sztampowy, że aż zęby bolą. Sama forma opowiadania historii przez Michaela Manna woła o pomstę do nieba. Otrzymujemy thriller bez krzty napięcia, z zerowym tempem i pozbawiony jakichkolwiek emocji. Jest po prostu nudno, bo wydarzenia są opowiadane w usypiający wręcz sposób i nie dzieje się praktycznie nic, co by wyrwało widza z marazmu. Chyba że weźmiemy pod uwagę śmiech z kolejnych nieprzemyślanych motywów rodem ze słabego kina klasy C, jakich w tym filmie raczej nikt nie spodziewałby się zobaczyć. [video-browser playlist="638836" suggest=""] Ten film tak naprawdę nie powinien nazywać się "Haker", tylko "Superkomandos przystojniak ninja biegający w koszuli rozpiętej ku uciesze damskiej części publiczności". To jedno z największych nieporozumień tego obrazu - bohater grany przez Chrisa Hemswortha, któremu nie można odmówić starań, jest totalnie nieprzekonujący jako haker. Z komputerem radzi sobie wyśmienicie, zabija, jakby był członkiem ekipy Niezniszczalnych, i jednym spojrzeniem sprawia, że kobieta się w nim zakochuje. Trudno sympatyzować z postacią, która jest zbiorem perfekcyjnych cech i niczym więcej. To prowadzi oczywiście do wspomnianego wątku romantycznego, który zostaje nagle wyjęty z kapelusza, a 5 minut później dowiadujemy się, że para jest razem i jak to postacie się bardzo kochają. Wiarygodniej wyglądało to w dwóch częściach "Transformers", gdy Megan Fox romansowała z Shią LaBeoufem. "Haker" jest pełen papierowych postaci, które jedynie marnują świetny aktorski potencjał - na czele z Violą Davis, której bohaterka podejmuje tak irracjonalne decyzje, że można jedynie kręcić głową z niedowierzania. Mannowi nie udaje się dobrze zrealizować tego filmu nawet pod względem technicznym. Sceny akcji i strzelaniny, które zawsze tworzył wyjątkowo, teraz przypominają parodię tych, które kiedyś mu wyszły. Niby robi je podobnie, ale wszystko jest nasycone tyradą głupot, które wcześniej nie były godne reżysera takiej klasy. Wisienką na torcie jest kompletne nieporozumienie odnośnie dubbingowania chińskich aktorów - większość dialogów po chińsku zupełnie nie zgrywa się z ruchem ust. I jest to boleśnie dostrzegalne. Czytaj również: Kontrowersje wokół filmu „Haker” Michaela Manna "Haker" to film, który nie nadaje się nawet do jednorazowego obejrzenia. Seans szybko staje się wyzwaniem, bo jest nudno, kolejne głupoty przyprawiają o ból głowy, a sceny akcji pokazują, że Michael Mann już nie czuje takiego kina. Nawet jego ulubione kręcenie kamerą z ręki nie sprawdza się tutaj w ogóle, a ujęć, które mogą zachwycić pomysłem, jest zaledwie kilka. Niniejszym jesteśmy świadkami upadku niegdyś wielkiego reżysera. Szkoda.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj