Hannibal” rozpoczął swój 3. sezon w bardzo interesujący, ale też dość eksperymentalny sposób. Jednak gdyby przyjrzeć mu się bliżej, czy nie był to jedyny słuszny ruch? Bo gdyby wybrano tradycyjną ścieżkę, w premierze zostałby zapewne ujawniony los postaci, które dogorywały w kałuży krwi po masakrze w domu Lectera z finału poprzedniej serii, a cały 1. odcinek poświęcony byłby ekspozycji i dochodzeniu bohaterów do siebie. To – w moim mniemaniu – faktycznie mogłoby być małe rozczarowanie, bo gdy czeka się kilkanaście miesięcy na kontynuację, oczekuje się czegoś wyjątkowego. Epizod z Hannibalem i Bedelią taki właśnie był – znakomity pod każdym względem. To start, który zaostrzył apetyt na więcej i pomógł również wybaczyć ślamazarność pewnych elementów w kolejnych odsłonach. Bo nie da się ukryć, że takowe były. Bryan Fuller powtarzał wielokrotnie, że to wreszcie będzie sezon bez żadnych wątków proceduralnych i skupiony tylko na głównej linii fabularnej - polowaniu na Hannibala Lectera. Realizacja tej opowieści nie jest jednak prowadzona w sposób prosty i wymaga drobnego kredytu zaufania ze strony widza. Wszystkie figury na szachownicy trzeba odpowiednio poustawiać i przygotować się do mocnego uderzenia. Właśnie jesteśmy u kresu tego pierwszego etapu, ponieważ zawiązywanie akcji tej serii chyba się oficjalnie zakończyło. [video-browser playlist="719297" suggest=""] Odcinek „Aperitivo” skupiony był niemal wyłącznie na postaciach drugoplanowych. Zaczęło się od niezwykle klimatycznej sceny z Masonem Vergerem i dr. Chiltonem. Zdeformowany bogacz (Joe Anderson świetnie zastąpił Michaela Pitta – oby było go tu jak najwięcej) nie spocznie, póki nie odnajdzie Hannibala. Pomóc mu w tym mają osoby, które też przez niego ucierpiały. Najbardziej chętna do pomocy jest Alana Bloom, postać, która chyba nigdy wcześniej nie była w serialu NBC tak interesująca jak teraz. Jest też Jack Crawford, który chciałby się od wszystkiego odciąć, ale wie, że to niemożliwe, szczególnie gdy widzi, jak rozdarty pomiędzy dobrem (które symbolizuje halucynacja Abigail) a złem (chora więź z Lecterem) jest Will Graham. Żądza zemsty kieruje tu wieloma bohaterami, a Hannibal się z nimi bawi, zostawiając kolejne wskazówki i spodziewając się, że zostanie odnaleziony dość szybko – on pragnie konfrontacji. Wszystko wskazuje na to, że od kolejnego odcinka będzie bardziej krwawo i szokująco, a na to czekają ci, którzy spodziewali się tego od samego początku serii. W zamian bowiem dostaliśmy odsłony bardziej kameralne i skupione na psychologii postaci. I to również ma przeogromną wartość, ponieważ pomaga zrozumieć ich motywacje i na pewno usadowi zbliżające się wydarzenia w szerszym kontekście. Do tego dochodzi oczywiście zjawiskowa warstwa wizualna, jednak dla odmiany nie będę jej znów wyłącznie chwalił. Ostatnie 2 odcinki (a szczególnie 3.) pokazały, że można przesadzić z epatowaniem wyszukanymi i pięknymi ujęciami pełnymi symboliki. Momentami jest to męczące i aż prosi się, aby scenarzyści zwyczajnie przekazali coś wprost i bez kombinowania. Wydaje mi się, że w zrozumieniu intencji twórców, jeśli chodzi o początek tej serii, bardzo pomocna jest pamiętna metafora rozbitej filiżanki, fantastycznie w serialu zobrazowana. Lecter „rozbił” wszystkich bohaterów na małe kawałeczki, a oni teraz próbują poskładać się do kupy. Niby im się to udało, ale czy mamy pewność, że są tacy sami? Na pewno nie. Przynajmniej dopóki nie dorwą swojego celu – tego, który ich zniszczył. Czytaj również: „Hannibal” – Bryan Fuller o przyszłości serialu i 3. sezonie Chaos, jaki zastaliśmy po finale 2. sezonu „Hannibal”, też trzeba było uporządkować, a Fuller i spółka potrzebowali na to właśnie tych 4 odcinków. Teraz może zacząć się prawdziwa uczta.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj