Jeszcze przed rozpoczęciem projekcji filmu, mając w pamięci, że jest to opowieść skierowana przede wszystkim do dzieci, postanowiłam być tolerancyjna, wyrozumiała itd. Filmom skierowanym do najmłodszych można naprawdę wiele wybaczyć, zwłaszcza jeśli chodzi o fabułę czy daleko posuniętą naiwność, ale jak to powiedział ktoś mądry, są pewne granice. Ale zajmijmy się tym filmikiem warstwa po warstwie, bez pośpiechu.
[image-browser playlist="606623" suggest=""]Fot. ©2011 Warner Bros. Pictures
Sceny początkowe, poza tym że nawiązywały do pierwszej części, bardzo nachalnie kojarzyły się z takimi pozycjami jak High School Musical. Wszystkie pingwiny tańczą, śpiewają, a w środku para zakochanych w sobie głównych bohaterów. Do tego dochodzi cała masa pingwinich dzieci i generalnie robi się słodko, puchato i różowo. Wszystko psuje się w momencie, gdy synek Mambo, Eryk w dość dramatyczny sposób ujawnia swój brak zdolności tanecznych. Po tym jak ośmieszył się przed całym stadem postanawia razem z Ramonem odejść do pingwinów Adeli.
Jak na film dla dzieci przystało, za Erykiem podąża dwójka jego najlepszych przyjaciół. A za nimi oczywiście tupta zmartwiony tata. Gdy docierają na miejsce, okazuje się, że nastały tam nowe porządki. Wśród pingwinów zajaśniała nowa gwiazda imieniem Sven. Sven różni się odrobinę od swoich pobratymców, ale paradoksalnie przydaje mu to sławy. Przyznam szczerze, że po tej postaci spodziewałam się czegoś zupełnie innego, chociażby czarnego charakteru, który będzie próbował odebrać ojcu syna czy coś w tym stylu. Tymczasem otrzymaliśmy miałkiego lowelasa i cwaniaczka. Liczyłam na jakiś pojedynek o samice i pozycje w stadzie z Ramonem, niestety zawiodłam się, bynajmniej nie jeden raz.
W drodze powrotnej Mambo i jego puchaci podopieczni stają oko w oko z ogromnym i niesympatycznym słoniem morskim imieniem Marian. Jak na spasionego siłacza przystało Marian nie lubi ustępować pola, co prowadzi do nieszczęścia. Jednakże Mambo udaje się uratować osiłka. Jego dług wdzięczności zgodnie z moim przewidywaniem okazał się kluczowy dla sprawy.
Pamiętajmy, że nie tylko pingwiny są bohaterami tej opowieści, reżyser wprowadził przedstawiciela krylu imieniem Will, który bardzo pragnie poznać inny świat, znajdujący się poza krylową ławicą. Wraz ze swoim przyjacielem Billem tworzą całkiem sympatyczny i dowcipny duet.
[image-browser playlist="606624" suggest=""]Fot. ©2011 Warner Bros. Pictures
Dalej wszystko toczy się bardzo typowo, kolonia pingwinów znajduje się w śmiertelnym zagrożeniu, wszyscy się jednoczą we wspólnym trudzie ratowania stada, no i generalnie wszystko dobrze się kończy. Tak zazwyczaj przebiega fabuła filmów familijnych i jestem przekonana, że każdy reżyser zdaje sobie z tego sprawę, a zatem próbuje w swoim filmie zrobić coś takiego, co będzie jego dzieło wyróżniało pośród innych. Tu niestety wszystko zawiodło. Humor? Było parę momentów, kiedy się zaśmiałam, ale niestety to wszystko. Teksty nie porywają, nawiązania do związków homoseksualnych w przypadku pary krylowych przyjaciół są takie sobie i należy zadać sobie pytanie, czy naprawdę należy poruszać te tematy w filmie dla dzieci? Miłość rodzicielska i trudy wychowawcze i ojcostwo? Było, owszem, ale przemknęło jakoś niezauważalnie. Motyw zmieniania świata przez jednostki? I tu na wspomnienie sceny, gdzie tą jednostką okazuje się mały Eryk wstrząsnęłam się z niesmakiem. O tyle o ile zostaliśmy już przyzwyczajeni, że nawet najwięksi twardziele ulegają prośbom dzieci i zmieniają się na lepsze, to w tym filmie twórcy naprawdę przesadzili. Włożenie w dziobek małego pingwinka patetycznej piosenki z wielkimi słowami było kolejną przesadą. Przecież ten pingwinek przez cały film ledwo mówił. Miało wyjść zapewne inaczej, ale wyszło po prostu śmiesznie.
Kluczowy moment filmu, gdzie wszyscy ratują mały, pingwini świat? W głowie zabrzmiał mi fragment piosenki Reni Jusis „wszyscy razem w jednym tempie…” . Wszystko pięknie, przewidywalnie, zgodnie z oczekiwaniami, jakie niesie ze sobą kino dla dzieci. Ale i tu nie obyło się bez tak zwanej wpadki. Lepsze jest wrogiem dobrego, stepujący od spodu lodu kryl był ponad moje siły.
Skoro już mowa o muzyce… Wypadła ona bardzo blado, nie wpada w ucho, widzowie na pewno jej nie zapamiętają. Natomiast moją uwagę zwrócił jeden fenomen - skoro ktoś zadał sobie trud i przetłumaczył teksty na język polski, dlaczego na litość boską, nie zrobił tego ze wszystkimi utworami?
[image-browser playlist="606625" suggest=""]Fot. ©2011 Warner Bros. Pictures
A jeśli chodzi o dubbing… Polscy aktorzy nie zawiedli. Bardzo przyjemnie się ich słuchało, Jarosław Boberek, jak zwykle przeszedł samego siebie. Pewnym zgrzytem była postać Ramona, która przemawiała głosem Cezarego Pazury, gdyż jak na moje ucho sposób wypowiadania się pingwina był zbyt podobny do sympatycznego leniwca z Epoki lodowcowej.
Podsumowując, twórcy Happy Feet: Tupot małych stóp 2 zawiesili w treści filmu kilka elementów, które niestety okazały się totalnym niewypałem. Film można obejrzeć, ale nie trzeba, nawet jak mamy zamiar wybrać się do kina z młodszymi widzami. W obliczu tak wielkiej ilości produkcji skierowanych do dzieci, na pewno znajdzie się coś lepszego.
Ocena: 6/10