Nigdy w historii Hawaii Five-0 nie skupiano się szczególnie na akcentowaniu życia osobistego bohaterów. Teraz, kiedy oglądamy na dobrą sprawę epilog pierwotnej fabuły przewodniej, silniej odczuć można brak banalnych i intymnych momentów, które potrafiłyby wzbogacić raczej jednowymiarowe osobowości bohaterów. Z tego właśnie względu wstęp Ka makuahine a me ke keikikane (Mother and Son) jest przyjemną odskocznią. Najzwyczajniej w świecie miło jest zajrzeć czasem do domu McGarretta i zobaczyć, jak ten szykuje się na romantyczną kolację, a Alex O'Loughlin (który zapowiedział swoje odejście z serialu wraz z końcem ewentualnej 8. serii) przy okazji odkurza swój skromny repertuar komedii romantycznych. Pisząc niedawno o rodzącym się uczuciu względem Alicii, na śmierć zapomniałem o obecności Lynn. Podtrzymuję jednak, że była agentka FBI stanowiłaby lepsze dopasowanie do Steve’a niż bezbarwna niestety blondynka. Z wątków rodzinno-miłosnych równie dobrze wypadł także Grover podpytujący o chłopaka Grace – niewykluczone, że jest nim sam syn bohatera, co byłoby niezłym katalizatorem dalszych gagów z Dannym. Brak wspomnianego detektywa Williamsa poczytać należy jednak za przykry minus – szkoda bowiem, że w tak ważnym odcinku nie uświadczymy obecności kluczowego aktora. Scott Caan z przyczyn osobistych i rodzinnych, a także stałego zamieszkania w Los Angeles, kręci ostatnio 5 epizodów mniej niż pozostali członkowie stałej obsady. Tym razem timing jego wyjazdu zadziałał niestety ze szkodą dla serialu, ponieważ piękna przyjaźń, jaka łączy go z McGarrettem powinna być tu wyróżniona. Niewielką, ale jednak emocjonalną wartością odcinka było z kolei sentymentalne pożegnanie China z Sarą i to właśnie takie chwile nadają postaciom potrzebnego ludzkiego kolorytu. W obliczu nieobecności Danny'ego kręgosłupem odcinka stał się powrót dwóch najważniejszych kobiet w życiu Steve'a – Catherine Rollins (miło ją widzieć po dłuższej przerwie) oraz Doris, która tym razem nieodzownie potrzebowała pomocy. Sam powrót do korzeni serialu traktować należy jako ogromną zaletę – niespełniona miłość pomiędzy Catherine a Steve’em ma fajny i nieoczywisty wydźwięk, ale już kontynuowany w tej formie wątek matki protagonisty jest niestety autoparodią. Kreacja tej postaci od początku była trudna, a teraz jest wprost niemożliwa do zaakceptowania. Jej motywy nie są zaś ani szczególnie wiarygodne, ani zajmujące. Oparta o nie fabuła epizodu chwieje się więc w posadach. Partyzancki wypad do Maroka nie ma dramaturgii ani impetu, a bohaterowie nie kryjąc twarzy pod maskami, nie stwarzają nawet iluzji o tym, że ich akcje mogą nieść jakiekolwiek konsekwencje. Wytłumaczenie Doris, dlaczego nie ma obawy o reperkusje, jest dziurawe jak ser szwajcarski i cienkie jak plaster rzeczonego nabiału. Na dodatek trafiają się jeszcze realizacyjne chochliki, takie jak następujące po sobie sceny, w których McGarrett dwa razy w ten sam sposób zakłada plecak. Takie niedopatrzenia deptają i tak już wątpliwą logikę działań bohaterów, a także kładą się brzydkim cieniem na niezmiernie istotnym i wyjątkowym dla produkcji kamieniu milowym, który zasługiwał na dużo lepsze dopracowanie bądź też fabularny wstrząs, za sprawą którego wzniósłby się ponad zwyczajność. Tak się niestety nie stało. Pomimo opisanych zgrzytów, odcinek wciąż oglądało się jednak nieźle. Tylko i aż. Zachowano niezłe tempo, łatwiej było więc przyswoić absurdy i zrzucić je na karb od zarania nieskomplikowanej przecież konwencji Hawaii Five-0. Nie najgorsze były także retrospekcje i silniejsze zaakcentowanie relacji Steve’a z matką. Gdyby tylko scenarzyści wykrzesali więcej odwagi i korzystając z wzniosłej okazji uśmiercili jej postać, to odnalezienie pamiętnika niosłoby za sobą prawdziwy, uczuciowy podkład. A tak możemy udać się tylko aleją wspomnień i westchnąć, jak szybko zleciały nam te lata spędzone z serialem. O samym odcinku szybko przyjdzie nam zaś zapomnieć.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj