Inna sprawa, czy to, co Eric Powell tworzy poza bestsellerowym Zbirem, rzeczywiście jest w stanie mu dorównać. The Goon miał dosłownie wszystko, co potrzebuje dobrze skrojona pulpa. Ale też autor tak wysoko podniósł sobie poprzeczkę, że nawet jemu ciężko dorównać tamtemu poziomowi. Powell zawsze będzie już tym gościem od Zbira. I nic, co napisze i narysuje, chyba tego nie zmieni. Co nie oznacza, że HillBilly, jego nowa, autorska seria, nie jest warta uwagi. Zwłaszcza w warstwie rysunku to prawdziwy majstersztyk, chyba nawet jeszcze bardziej ujmujący stylistycznie niż Zbir. Bo i rysunek jako taki – z tą nieustępliwą, pulpową, cartoonową manierą – jest najmocniejszym elementem powellowskiego warsztatu i to nim rozgrywa autor najmocniejsze karty. Śmiało doszukiwać się tutaj można nawiązań graficznych do sztandarowej jego serii, bo nawet niektóre postaci jota w jotę przypominają te z plansz o niepokornym gangsterze z wielkimi piąchami. Jednak HillBilly jest inny w warstwie scenariusza. Prawie do cna pozbawiony tego przaśnego, bezczelnego humoru, jakim tchnął The Goon. Zdecydowanie bardziej ciąży ku ponurej, mrocznej, brutalnej baśni. Owszem, instrumentarium, jakim Powell posługuje się przy kreacji obydwu serii, jest zbliżony. Świat przedstawiony nadal przepełniają stwory dziwaczne, straszne, magiczne. Zupełnie spoza naszego świata. W Zbirze znaczącą nutę grał sarkazm i (czasem obrzydliwy) humor, a HillBilly skupia się na tonacji na wskroś poważnej. Mocno tendencyjnej, rzekłbym nawet sztampowej, ale opartej na całkiem serio traktowanym baśniowym sztafażu, który – jako że jest to zdecydowanie komiks dla czytelnika dojrzałego – określić można również jako dark fantasy.
Źródło: Nagle Comics
Tom pierwszy to wyraźne wprowadzenie do ponurego uniwersum, w którym nikomu nie radzę samemu wyprawiać się do lasu, nieważne, czy za dnia, czy w nocy. Głównym bohaterem jest osierocony za dziecka, oślepiony przez wiedźmę mężczyzna, który poprzysiągł krwawą zemstę wszystkim diabelskim pomiotom i czarownicom, jakie zdoła odnaleźć. A że dysponuje iście diabelskim orężem – olbrzymim tasakiem wprost z diablego stołu – efektywnością nasz bohater pochwalić się może niemałą.
Jego perypetie… cóż, dość powiedzieć, że fabularnie nie należą do przesadnie oryginalnych. Większość pomysłów już gdzieś miała okazję wybrzmieć. Na plus z pewnością działa dwuznaczny główny bohater i jego nie tak znów zaskakująca, ale wciąż chwytliwa fabularnie geneza. I – oczywiście – rysunki. W tym zakresie zarówno Powell, jak i jego HillBilly nie mają sobie równych w obszarze pulpowego komiksu. Jest potężnie, mrocznie, z dbałością o szczegóły, ale i z charakterystyczną dla tego twórcy cartoonową miękkością. Specyficzny jest cały styl rysowania Powella, który w jednych kadrach poraża precyzją i przywiązaniem do detalu, by w kolejnych ograniczyć się do wręcz niedbałego szkicu. To pozwala mu uwypuklać te kluczowe elementy, te szczegóły, które chce podkreślić, na które szczególnie pragnie zwrócić uwagę.
Źródło: Nagle Comics
HillBilly raczej nie dorówna klasą ani rozmachem Zbirowi. Jednak nie zmienia to faktu, że jako odskocznia, zarówno dla twórcy, jak i jego odbiorców, okazuje się lekturą co najmniej przyjemną – w swoim gatunku. Mimo sztampowości fabuły czyta się to całkiem swojsko, satysfakcjonująco. Z odpowiednią dawką makabry i grozy, ale i z urokiem magicznego sztafażu świata, który pewnie jeszcze niejedno kryje w zanadrzu. Czekam na tom drugi, bo to w końcu Eric Powell, „ten gość od Zbira”. A jego to już chyba zawsze będę brał trochę w ciemno. Dotąd się przecież nie zawiodłem.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h
Skomentuj