Im bardziej zbliżamy się do finału Hitmana, tym coraz częściej Garth Ennis przesuwa akcenty tej prześmiewczej u jej źródeł historii o cynglu z Gotham. Nadal jest to jazda bez trzymanki, nadal można zrywać boki ze śmiechu, a jednak podświadomie szykujemy się na smutny finał.
Po czterech tomach
Hitmana można już śmiało pod względem jakości ustawić tę serię tuż za
Kaznodzieją i
Hellblazerem, a być może, kiedy dotrzemy do jej finału, nawet w towarzystwie obu kultowych serii ze scenariuszem
Gartha Ennisa. Jednak to właśnie w
Hitmanie, chyba jak w żadnym z przywołanych tytułów (może jeszcze dorzućmy tu
Chłopaków), scenarzyście udało się bez problemu balansować między totalną groteską a mroczną powagą wydarzeń, które bezpośrednio i z pełną mocą dotykały ostatnimi czasy Tommy’ego Monaghana. W końcówce poprzedniego tomu nasz bohater dokonał bardzo brutalnego rozliczenia z przeszłością, która równie brutalnie się o niego upomniała i teraz musi to w sobie wszystko przetrawić. Jest nieobecny duchem, do czego zresztą sprzyjają zewnętrzne okoliczności.
Czwarty tom
Hitmana dzieje się bowiem podczas ważnego dla uniwersum DC i postaci Batmana eventu
No Man’s Land, podczas którego Gotham stało się zgodnie z tytułem ziemią niczyją. Większość mieszkańców została ewakuowana po trzęsieniu ziemi, a ci, którzy tam zostali, są w zasadzie odcięci od świata. Możemy łatwo się domyśleć, jak te dziwne dni spędzają Tommy i spółka - rzecz jasna w pubie u Seana, zapijając smutki i w zasadzie odpoczywając, bo w takich okolicznościach hitmani nie dostają żadnych zleceń.
Bardzo ciekawie jest poprowadzony ten wątek na obrzeżach dużego crossovera, pokazując, jak powinny wyglądać takie naprawdę odległe od przewodniej historii tie-inny, które w pomysłowy sposób korzystają z dziejącego się gdzieś poza percepcją bohaterów
Hitmana eventu. Tutaj dostajemy na wstępie mocną historię o wampirach, dla których opuszczone Gotham jest świetnym terenem do żerowania i zarazem znakomitą okazją, by do akcji wkroczył Tommy razem z kumplami. Ennis ma z wampirami chyba mocno na pieńku, bo w zasadzie we wszystkich seriach z lat dziewięćdziesiątych mocno się po wampirycznych motywach przejechał, jakby przeczuwając, że już niebawem mit wampiryczny stanie się za sprawą serii Zmierzch i jej pochodnych trudny do przełknięcia. Tommy i spóła stanęli w tym przypadku po słusznej stronie i dzięki temu dostaliśmy wybuchową historię o tym, jak skutecznie walczyć z podnoszącym się złem.
Potem dostajemy historię, w której scenarzysta w bardzo dosadny sposób pokazuje, że aby wszystko wybrzmiało tak jak trzeba, czasem w roli twórcy trzeba pójść na całego. W
Jutro będzie lepiej Monaghan i Ringo Chen wpadają w poważne tarapaty, a ich przeciwnik, choć niepozorny z wyglądu, jest prawdziwie okrutny. Choć z początku wyglądało na to, że dostaniemy historię opartą na emocjonalnym trójkącie (dochodzi tu jeszcze Wendy, czyli dziewczyna Tommy'ego z pierwszego tomu
Hitmana) i bohaterowie poprztykają się tylko między sobą, jednak w końcowym efekcie jest inaczej, bardziej na poważnie i nie kończy się zbyt dobrze. O dziwo, groteskowa, niedbała kreska Johna McCrea pasuje również do tych bardziej refleksyjnych i śmiertelnie poważnych tematów, czego dowód mieliśmy już w poprzednim tomie, podczas rozliczania się Monaghana z przeszłością.
Jakby wiedząc, że czytelnika ogarnęły właśnie czarne myśli, Ennis odwraca nastrój o sto osiemdziesiąt stopni i funduje kolejną jazdę bez trzymanki. Ostatnio mieliśmy taką, kiedy Tommy wyruszył w daleką przyszłość, tym razem uda się na wycieczkę w czasy mocno prehistoryczne, na spotkanie oko w oko z dinozaurami. Brzmi niedorzecznie? Cóż, właśnie taki jest
Hitman, jego twórcy nie boją się wskoczyć do żadnej rzeki.
Świeże mięso to rzeczywiście absurdalny, komiksowy kawałek, a jego czołowy bohater, czyli bliznowaty dinozaur to zakapior jakich mało, z rodzaju takich, których czytelnicy uwielbiają (tu można za przykład podać choćby odjechanego koguta Poyo z serii
Chew).
W ten sposób docieramy do zaskakującej, ostatniej opowieści w tym tomie i zarazem jednej z najlepszych w serii, czyli
Stary, a nie jary. Poznamy w niej lepiej Seana, właściciela baru
Noonan’s, który dla Monaghana jest niczym ojciec. Ennis nie byłby sobą, gdyby nie przytoczył tu wojennej historii z przeszłości tego bohatera i jak zwykle udaje mu się w ten sposób pogłębić wizerunek kolejnej postaci, która przez dłuższy czas mogła wydawać się nam jednowymiarowa.
Na szczęście Ennis nie stosuje tej zasady w przypadku całej galerii typów przewijających się przez bar Seana i nadal możemy cieszyć się jednowymiarowymi wyczynami Sześciopaka oraz Baytora, który w tym tomie przechodzi samego siebie. Zaś w tle
Starego, ale jarego dostajemy jeszcze krwawe porachunki między gangsterami i paczką Tommy’ego, na czele z kolejnym przeciwnikiem, który wydaje się nie do zdarcia. Ennis jest na tyle świadomym twórcą, że potyczki z kolejnymi złolami mają swoje bardzo realne konsekwencje i dzięki temu jego groteskowe historie zyskują na wiarygodności. Tej dodaje jeszcze niezwykle zaskakujący epilog ostatniej opowieści w czwartym tomie, który pozostawia czytelnika w bardzo melancholijnym nastroju i jednocześnie nie do końca dowierzającego temu, co się właśnie wydarzyło na kartach komiksu.
Odkładamy najnowszego
Hitmana na półkę z poczuciem głębokiej satysfakcji, ponieważ Garth Ennis ani razu nie zszedł tu poniżej wysokiego poziomu z poprzednich tomów serii, a może nawet lekko go podniósł. Tym bardziej z dużymi oczekiwaniami będziemy czekać na finał opowieści o Tommym Monaghanie, który nawet jeśli miałaby być smutny, to z całą pewnością będzie również wystrzałowy.
To jest uproszczona wersja artykułu. KLIKNIJ aby zobaczyć pełną wersję (np. z galeriami zdjęć)
⇓
⇓
Spodobał Ci się ten news? Zobacz nasze największe HITY ostatnich 24h